swoją główną kwaterę. W nocy w tamtej stronie jest na niebie łuna od ich ogni i świateł. W blasku tej łuny można ich widzieć poruszających się. W dzień się tego nie widzi. — Zbliska nie widziałem ich — tu policzył na palcach — już pewno jakie pięć dni. Przed pięcioma dniami widziałem dwóch, idących od Hammersmith i niosących coś bardzo dużego. Poprzedniej nocy zaś probowali czegoś w powietrzu, zdaje mi się, że to była maszyna do latania, oni probują fruwać.
— Fruwać?
— Tak jest. Usiadłem pod krzakiem, mówiąc:
— No, to już koniec z ludzkością. Jak zaczną fruwać to poprostu całą ziemię obejmą.
— A tak!...
Ja zaś dodałem:
— W takim razie my tutaj trochę odetchniemy.
On spojrzał na mnie.
— Czyż nie cieszysz się z tego, że ludzkość przepadła? Jesteśmy przygnieceni, pobici.
Ja wytrzeszczyłem oczy. Słowa jego po raz pierwszy skrystalizowały w umyśle moim myśl dotąd tam nieznaną. „Jesteśmy zwyciężeni!“
— Wszystko przepadło. Oni stracili jednego — wyraźnie jednego. Umocnili się tutaj i obezwładnili największą potęgę na świecie. Poprostu przespacerowali się po nas. Śmierć tego jednego w Weybridge nastąpiła z przypadku. A przecież to są dopiero pio-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/89
Ta strona została skorygowana.