Falka, Orthaja i bogom równego Polyfetesa,
Synów Hippotiona, Askania, Palmysa, Moryna;
Oni z Askanii o skibie szerokiej przybyli w odwodzie
Rano, w dzień pierwej, a wtedy do walki ich pędził Kronion.
Która pod grzmotem ojca Diosa ku ziemi spadając,
Z hukiem straszliwym do morza się rzuca i wewnątrz ogromne
Fale szumiące piętrzy na morzu wzburzonem szeroko,
Pianą kipiące brzuchate, to w tył to naprzód je ciska;
Śpiżem okryci świecącym dążyli za swymi wodzami.
Hektor na czele prowadził, jak Ares co męże morduje,
Syn Priama, dźwigając przed sobą tarczę gładziutką,
Obwarowaną skórami i silnie miedzią okutą;
Wszędy na koło szeregów próbował puszczając się naprzód,
Czyby gdzie nie ustąpiły gdy w tarczę skulony nacierał,
Ale nie zachwiał odwagi w Achajów piersiach walecznych.
Pierwszy go Ajax wyzywa suwając krokiem potężnym:
Myślisz? toż nie jesteśmy tak bardzo walce obcymi,
Tylko że srogim biczem Diosa jesteśmy zgnębieni.
Pewno ty żywisz w duszy nadzieję że nasze wyniszczysz
Statki, lecz przecież i nam do obrony gotowe są dłonie.
Będzie zdobytym i wkrótce zniszczonym dłońmi naszemi.
Mówięć atoli że bliska już chwila, gdy będziesz w ucieczce
Błagał ojca Diosa i innych bogów nieśmiertnych,
Żeby grzywiasty twój rumak sokoła w locie prześcignął,
Jeszcze tak mówił gdy ptak od prawej nadleciał mu strony,
Orzeł o górnym locie; przyklasnął naród Achajski
Raźnie z otuchą dla wróżby; zaś Hektor prześwietny odrzecze:
„Cóżeś powiedział Ajaxie chełpliwy i próżny gaduło!