Tak powiedziawszy ku miastu podążał z myślą zuchwałą,
Rozogniony jak rumak co wziął nagrodę, z powózką
Pędzi z łatwością, do biegu się wyciągając w równinie;
Również Achilles chyżemi przebierał kolany i nogi.
Świecącego jak gwiazda, w równinie harcującego,
Która w jesieni się wznosi, a żywy blask jéj promieni
Świeci nad gwiazdy licznemi, gdy udój nadchodzi wieczorny;
Ją to psem Oriona przydomkiem ludzie nazwali;
Liczne gorączki ze sobą dla biednych niosąc śmiertelnych;
Również i miedż połyskała na piersiach biegającego.
Jęknął starzec poważny i bił się w głowę rękoma,
Wznosząc je w górę wysoko, i ciągle jęczał żałośnie,
Stanął, z pragnieniem gorącém by stoczyć bitwę z Achillem;
Jego staruszek litośnie zagadnął i ręce wyciągnął:
„Dziecko me drogie, Hektorze, nie czekaj na męża owego
Sam opodal od innych, byś rychło w zgubę nie popadł,
Wrogi, bodajby tak samo i bogom był ulubiony
Jako i mnię, to rychło by psy go pożarły i sępy
Leżącego; i smutku by serce się moje pozbyło;
Wieluż to synów dzielnych mnię on pozbawił, zabiwszy,
Wszak i teraz dwóch synów Lykaona i Polydora,
Dojrzeć niemogę pomiędzy Trojany co w miasto wkroczyli,
Których mi Laothoja spłodziła, szlachetna niewiasta.
Jeźli zaś jeszcze żyją w obozie, to mógłbym ich późniéj
Dosyć go bowiem córce dostarczył Altej przesławny.
Jeśli zaś już polegli i poszli do domu Hadesa,
Smutno mi będzie na sercu i matce, bo myśmy spłodzili;
Co zaś do reszty narodu, to mniejsze będzie zmartwienie,