Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz gdy do was zagada w postaci tej samej,
Jak leżał snem zmorzony w głębi onej jamy —
Wtedy puszczaj starucha, bo już się ukorzy,
I pytaj: który z Bogów na ciebie się sroży,
I jak przez rybne szlaki wrócisz w swoje strony?«

To powiedziawszy, w bałwan wskoczyła spiętrzony.
Ja zaś na brzeg piaszczysty szedłem, gdziem miał łodzie;
I tysiąc dziwnych myśli duszę mi przebodzie.
Stanąwszy przy mych nawach, tam, u wód źwierciadła,
Nastąpiła wieczerza; wonna noc zapadła —
I na szumiącym brzegu legli my pokotem.
A gdy poranna zorza zbudziła się potem,
Chodziłem wzdłuż wybrzeża nad morską rostoczą
I modliłem się Bogom.... Z moich, trzech ochoczo
Poszło za mną; a każdy zuch wielki i cięty.
Tymczasem Ejdothea pornąwszy w odmęty
Morskie, wyniosła ztamtąd cztery focze skóry
Świeżo zdjęte; zasadzkę obmyśliła z góry!
I, dla każdego dołek wygrzebawszy w piasku,
Siadła, nas oczekując. Zszedłem ją o brzasku.
Ona w doły nas kładzie i skórą okrywa.
Czatujemy — lecz męka była to straszliwa!
Bo z fok tłustych okropnie dusił tran smrodliwy.
W sąsiedztwie tych potworów niedotrwa nikt żywy!
Lecz boginka sposobik znalazła w potrzebie:
Dała wąchać ambrozyę używaną w niebie;
Jej wonie brzydki wyziew zupełnie rozwiały;
I w cierpliwem czekaniu przeszedł ranek cały.