Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem stada foków wyłaziły z wody
I rzędem na wybrzeżu kładły się jak kłody.
W południe boski staruch z ciemnych wód łożyska
Wyszedł, policzył foki, obejrzał je z bliska.
Nas również za potwory liczył, a o zdradzie
Nic się niedomyślając, obok fok się kładzie.
Naraz rwiemy się z wrzaskiem; opasujem śmiele
Bożka ramionmi. Lecz on ma swoje fortele:
Naprzód lew się zeń zrobił grzywiasty, a z tego
W rysia się zmienił, w dzika, w smoka skrzydlatego;
Już drzewem w obłok strzelił; już jak woda płynął.
Dzierżym go, bo ramieniem każdy go owinął —
Aż i zdał się nareszcie, choć miał takie czary,
I zapytał mię głosem zwyczajnym, ten stary:

»Który ci to poradził z niebian, mój Atrydzie,
Żebyś mię wziął podstępem. — Mów, o co ci idzie?«

To rzekł staruch — jam na to jemu odpowiedział:
»Kryjesz się niepotrzebnie, jakbyś sam niewiedział,
Że tak długo na wyspie siedzę tu bezludnej,
Głowę tracąc, by z matni wydobyć się trudnej.
Przeto mów. Nieśmiertelnym każda rzecz wiadoma —
Jak przez rybny gościniec mógłbym wrócić doma?«

Powiedziałem — i on też z odpowiedzią spieszył:
»Niewiesz-li, żeś Zewsowi i bogom nagrzeszył?
Skąpiąc im hekatomby na samym odjeździe,
Byś rychle i szczęśliwie stanął w własnem gnieździe?