Mocna tratwa wytrzyma bijące bałwany;
I ty bez szwanku wrócisz do ziemi kochanej,
Jeśli bogi pozwolą, co w niebie tam siedzą,
A mocniejsi odemnie, niż ja, więcej wiedzą.«
To rzekła — a Odyssejs stał wszystek zdrętwiały.
Po chwili, z ust mu takie słowa wyleciały:
»Coś innego w zanadrzu swojem chowasz pono,
Gdy chcesz, bym w trawie przebył otchłań niezmierzoną
Strasznych mórz, kędy nawet i wielkiemi sudny
I przy wietrze pomyślnym przejazd bywa trudny,
Na tratwę wbrew twej woli niewstąpiłbym nogą,
Chybabyś mi przyrzekła pod przysięgą srogą,
Że w tem niema podrywki na zgubę mą żadnej.«
Boginia śmiechem zbyła ten posąd szkaradny,
I, ręką pogładziwszy, rzekła doń te słowa:
»Szpakamiś ty karmiony, nieodkształtu głowa;
Gdy w każdem słowie wietrzysz jakby cel ukryty.
Lecz świadkiem bądź mi ziemio, świadkiem nieb błękity,
Stygu wodo podziemna — straszna to przysięga!
Przed nią nawet i bogów zgina się potęga.
Więc przysięgam, że zgubić niepragnę ja ciebie,
Tylko myślę i mówię, jakbym sama siebie
Ratować chciała, będąc w takiem położeniu.
Twego chcę dobra, czystą czuję się w sumieniu
I litości mam wiele w sercu nieżelaznem.«
Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.