Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

»Płyńże, płyń! przez te wały przebijaj się w trudzie,
Póki się niedostaniesz między zbożne ludzie —
Myślę, że ci tą biedą dałem się we znaki!«

To rzekłszy, biczem zaciął grzywiaste rumaki,
I do Egeów przybył, gdzie miał gmach wspaniały.

W tem Atenę już inne myśli podleciały:
Nagle, wiatry co dęły, naraz w kluby bierze;
Ucisza je i każe iść na swoje leże.
Li Boreasza pędzi, by wiał jego drogą
I fale łamał przed nim, póki na ląd nogą
Feacki on niewstąpi, ocalon z rozbicia.

Tak przez dwa dni, dwie straszne noce broniąc życia
Od fal napaści, z morzem bił się bezustanku;
Aż gdy w dniu trzecim zorza zeszła o poranku,
Naraz wiatr ucichł; niebios pogodne błękity
Odbijała wód szyba — a on falą wzbity
W górę, mógł już wyraźnie brzeg lądu rozpoznać,
Radość to, jakiej dziatwa może tylko doznać
Gdy jej ojciec gorączką śmiertelną trapiony,
Już, już kona, okrutnie męczon przez Demony,
Naraz wraca do zdrowia; niebo gwoli dzieci
Uzdrawia go — taż radość w oczach mu zaświeci
Gdy ujrzał ląd i lasu rąbek. Więc dołoży
Rąk i nóg, by do brzegu dobił się tam skorzej.
Lecz na odległość, w jakiej głos człowieczy sięga
Huk go doszedł — fal morskich tłukła tak potęga