Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

O skalisty brzeg mocą bijąc niesłychaną,
Aż kipiało, ląd białą obryzgując pianą.
Niema tam ni przystani, ni lichej zatoki,
Jedno brzeg straszny, rafy, wiszące opoki —
W Odyssie aż się serce wstrzęsło, nogi drżały —
Więc westchnąwszy, tak myślał w głębi duszy śmiałej:

»Biada mi; Zews zaledwie we mnie wlał otuchę
Ląd wskazując, gdym morską przebrnął zawieruchę,
Aż tu wybrnąć z tej toni już niewiem którędy:
Zębate skały sterczą, wre i kipi wszędy
Wściekły żywioł — przedemną brzegu gładka ściana,
A głębia wciąż niezmierna i niezgruntowana
Nogami, aby dobrnąć i złapać się brzegu.
Jeśli wprost pójdę — bałwan pochwyci mnie w biegu
I o skalistą ścianę rozbije na trzaski;
A nużbym ją wyminął i szukał, gdzie płaski
Brzeg się ściele, albo jaka przystań głucha —
Aż drzę! może mnie znowu porwać zawierucha
I odrzucić daleko na rybne przestwory;
Lub czart jaki napędzi na mnie te potwory
Żywione tam w otchłaniach świętej Amfitryty...
Wiem-ci ja że Pozejdon to mój wróg zabity!«

Gdy tak rozważa w sercu i na rozum bierze,
Wał potężny nim rzucił o skalne wybrzeże;
Kościby mu zgruchotał, i skórę zdarł z ciała,
Gdyby Atene myśli mu tej niepoddała
Że się obojgiem ramion o skałę owinął
I uwisł, póki bałwan z rykiem go nieminął —