Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Wpław poszedłem, i ramion użyłem za wiosła;
W końcu mię wieja z falą na wasz brzeg doniosła.
Alić tam, gdym wychynął bałwanem porwany,
Byłbym się w proch roztrzaskał o brzeżnych skał ściany
Tyle, żem się wczas cofnął i przylądek zdala
Opłynąwszy, na rzekę trafiłem. Jej fala
Cichsza, brzeg płaski, bez skał, do wyjścia dogodny —
Wyszedłszy, bez tchu padłem. Gdy nastał mrok chłodny
Zaraz brzegi strumienia opuściwszy, w głuche
Krze zalazłem, zgarniając na się liście suche,
A ległszy, sen mi długi zesłał Bóg w tej dobie.
Zmordowany, pod kołdrą liścia spałem sobie,
Przez noc całą; poranek przeszedł i południe —
I dopierom się ocknął, kiedy słońce cudnie
Zaczynało zapadać. Spojrzę k’brzegom morza —
Tam igrały dziewczęta, między niemi hoża
Córa twa, istne bóstwo, dzieliła zabawę.
wiąc błagam, i serce znalazłem łaskawe.
Przyjęła mię, nad podziw, nad wiek swój sędziwa,
Choć wiek młody zazwyczaj nieroztropny bywa —
Ona i jeść mi dała i wino ogniste,
I obmyła w strumieniu i w te szatki czyste
Oblekła. Ot i szczerą zrobiłem ci spowiedź«.

Na to mu Alkinoos taką dał odpowiedź:
»Gościu! wzdy córka moja za to sprawę zda mi
Żeć nieodprowadziła tu z swemi dziewkami:
Przecieżeś się o pomoc naprzód uciekł do niej?«
Na to odrzekł Odyssejs: »O niechże Bóg broni
Królu! żebyś naganiać miał to dziecko złote.