Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.
212
ODYSSEJA.

A skuwszy na Aresa te zdradne okowy,
Wszedł do sypialni swojej i swej białogłowy,
I łowczą sieć rozwiesił w koło po pod ścianę;
Inne znowu z pułapu szły ponapinane,
Cieniutkie, jak pajęcze; nikt ich niedostrzeże,
Nawet Bóg sam, tak sztuczne były te więcierze.
W taką więc samołówkę, osnuwszy łożnicę
Udał, że idzie Lemnu nawiedzić stolicę,
Którą z wszystkich swych grodów najwięcej miłował.
Niepróżno złotolejcy Ares nań czatował,
Bo gdy postrzegł, że Hefajst oddalił się z domu
On, do mieszkania mistrza wpełznął pokryjomu
Palon żądzą ku pięknej Kiterze; zaś ona
Tylko co powróciwszy od ojca Kroniona
Siedziała w swej sypialni. Ares wpadł tam do niej,
I rzekł, rękę Bogini ściskając w swej dłoni:

»Pójdź o luba! do łoża w uściski roskoszy;
Hefajsta niema, on nas pewnie tu nie spłoszy,
Bo u dzikich Sintijów bawi się na Lemnie.«

Tak mówił, — a ją łoże ciągnęło przyjemnie:
Więc poszli i zasnęli. Aż w tem na nich zleci
Cała matnia misternych hefajstowych sieci,
Że się ruszyć ni dźwignąć niemogło z nich żadne;
Więc po niewczasie pęta zobaczyli zdradne.
Wkrótce przybył i bożyc ów chromy na nogi,
Co niedoszedłszy Lemnu zawrócił się z drogi.
Helios ich wyszpiegował i pobiegł doń z wieścią;
On też wrócił, a serca targany boleścią