Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
213
PIEŚŃ ÓSMA.

I gniewem rozjuszony stanąwszy u progów
Krzyczał: wzywając w pomoc wszystkich z nieba Bogów:

»Ojcze Zewsie, Bogowie szęzęśliwi i wieczni!
Pójdźcie tu się przypatrzyć co płodzą wszeteczni.
Jak mię chromego człeka Zewsowa Kipryda
Oszukuje, z tym łotrem pieści się, ohyda!
Czemu? bo prostonogi i przystojnych liców,
A ja krzywy. Nie moja wina, lecz rodziców.
O bodajby mię nigdy byli niespłodzili!
Patrzcie-no, jak się w moim łożu rozgościli,
I roskoszują. Serce aż pęka mi z żalu!
Ostatni to raz ona przy swoim chabalu;
A choć się tak związali, chętka ich porzuci
Do schadzek; niechże leżą we dwójkę okuci,
Aż jej ojciec mi odda, com zapłacił za nią,
Gdym narzeczony słębił tę bezwstydną panią.
Ślicznać ona, ni słowa, lecz gamratka szczera«.

Tak rzekł — a Bogów orszak w dom jego się zbiera:
Wszedł Pozejdon lądotrzęs, Hermes wieści zwiastun,
Toż Apollon dalekonośnej kuszy piastun;
Z Bogiń żadna nieprzyszła; wstyd im tej swawoli...
A więc stanęli we drzwiach Bogi, dawce doli —
I śmiech ogromny napadł niebian tam zebranych,
Gdy ich sztuką Hefajsta widzą powiązanych.
I gwarzył jeden z drugim, tak gwarzyli oni:

»Złe niepłuży; powolny rączego dogoni;