Od gniazd kiklopskich ani blisko, ni daleko;
Zarośnięty. Pod chaszczów buja tam opieką
Mnóstwo kóz dzikich stopą ludzką niepłoszonych,
Bo łowiec, co zwykł w kniejach brodzić niemierzonych
Lub drapać się po skałach, omija ostrówek;
Toż i rolnik, a pasterz niewpędza swych krówek.
Nikt też pustką stojącej wyspy nieposiada;
Ludzi nie ma, kóz tylko chodzą po niej stada.
Łodzi czerwonodzióbych Kiklopy nieznają,
Ani też zręcznych cieślów u siebie chowają
Do budowania statków żeglownych, któremi
Jeździliby przez morze do różnych miast ziemi
Jak bywa między ludźmi, że jedni do drugich
Jeżdżą, ważąc się morskich podróży, tak długich;
Tacyby tę wysepkę, gdzie rodzi się wszystko
Przemienili cudownie w wygodne siedlisko.
Wszak tam łąk wzdłuż wybrzeży ciągnie się niemało,
Miękkuchnych; tamby wino jak raz się udało;
Orka łatwa i pewnie niejednym zachodem
Żniwaby się odbyły, bo grunt tłusty spodem.
Przystań dobra, bez liny żeglarz się obchodzi;
Kotwicy niezarzuca, niecumuje łodzi,
Bo ta stoi bezpiecznie, aż póki żeglarzy
Potrzeba nieprzynagli, lub wiatr, co się darzy.
Wyż przystani jest źródło bijące z kamienia
Przejrzyste jego wody gaj topól ocienia.
Tam lądujem. Bóg któryś powiódł nas tą drogą,
W ćmę nocną, gdy najlepsze oczy nic niemogą.
Bowiem mgła na okręty spadła — nawet z góry
Księżyc nam nieprzyświecał schowany za chmury.
Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.