Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

»Zostańcie towarzysze wy drudzy — ja płynę
Na mej łodzi i moją zabieram drużynę.
Aby dotrzeć do skał tych i zbadać kto taki
Siedzi w nich, czy dzicz jaka, jakie hajdamaki
Drapieżne, z praw świętością w wiecznej nieprzyjaźni?
Czy lud gościnny w bożej żyjący bojaźni?«

Tak rzekłem i na pokład wsiadam; zaś czeladzi
Każę linę odwiązać; statek się odsadzi;
A oni posiadawszy na ławach rzędami
Słoną toń morza biją raz po raz wiosłami.
Gdyśmy się już z kiklopskiem zrównali wybrzeżem
Na samym końcu lądu pieczarę postrzeżem
Obrośniętą chaszczami lauru, gdzie kóz trzoda
I owiec nocleg miewa; jest tam i zagroda
Zrobiona z brył ogromnych, ze skał w ziemię wbitych
Także i z gonnych sosien, z dębów niepożytych.
Tamto mieszkał wielkolud, który swoje stada
Sam pasie, niewiduje żadnego sąsiada,
I znać nie chce; więc żyje tylko sam ze sobą
Karmiąc własne swe serce chytrością i złobą.
Potwór to był szkaradny; równego pachołka
Nie znaleść między ludźmi; do góry wierzchołka
Obrośniętego borem, porównać go raczej,
Co nad garby wystrzelon, zdala już majaczy.

Dałem rozkaz czeladzi tej, co zostać miała
Na pokładzie, by statku czujnie pilnowała.
A sam chwatów dwunastu dobrawszy, wychodzę.
Wziąłem też z sobą bukłak z winem mocnem srodze,