Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
241
PIEŚŃ DZIEWIĄTA.

Tak rzekłem; on wziął czaszę wychylił do spodu
I smakując o drugą prosił tego miodu:
— Nalej jeszcze i gadaj jak cię zowią brachu?
Abym wet za wet mógł cię ugościć w mym gmachu.
Wiedz jednak, że i nasza ziemia także rodzi
Winogrady; a boży deszczyk tu przechodzi
Dość często; więc jeść mamy ile sobie życzem —
Lecz ambrozya i nektar przy twem winie niczem.
To mówił — a jam pełną podał mu ochotnie;
I tak trzykroć nalaną, pił głupiec trzykrotnie.
Lecz gdy mocniej ów napój jął mu łeb zawracać
Zacząłem pochlebnémi słowy z lekka macać:
— Chcesz wiedzieć? więc ci powiem jakie miano noszę;
Toż wzajem o gościniec obiecany proszę.
Nikt — to moje nazwisko: Niktem woła matka
Woła rodzony ojciec, i woła czeladka.
Rzekłem — a na to jędzon odrzekł: Słuchaj bratku!
Nikt zjedzon będzie; jednak zjem go na ostatku!
A tych tam pierwej pożrę — ot masz podarunek!
Ledwo rzekł, runął na wznak; powalił go trunek;
Grzbietem tarzał się w kurzu; sen ciężki kamieniem
Przygniótł go, z paszczy wino lało się strumieniem,
Mięs kęsy wycharkiwał gardłem pijaczysko.

Wraz téż kół wydobywszy, wsadziłem w ognisko
Ostrzem; a serca druchów krzepiłem, by który
W samej chwili działania nie wlazł gdzie do dziury.
Już téż i kół oliwmy, acz mokry, w tym żarze
Rozgrzał się, i na ostrzu płomień się pokaże.
Więc wyciągam go szybko; przy mnie moje zuchy