Zawinąwszy więc znowu na ostrów, gdzie łodzi
Naszych reszta została, gdzie czas tęskno schodzi
Mym druchom czekającym powrotu z wyprawy —
Stanęliśmy przy wyspie u piaszczystej ławy.
A wysiadłszy ze statku na pobrzeże kręte
Wysadzamy tam skoty Kiklopowi wzięte
I dzielim, by wziął każdy równą część zdobyczy;
Lecz ogół towarzyszy z góry sobie życzy
Abym onego capa dla siebie zachował:
Przetom go na wybrzeżu zaraz obiatował
Wszechwładnemu Zewsowi, panu tego świata,
I spaliłem mu lędźwie... Lecz moja obiata
Wzgardzona! Zews zamierzył pogrążyć w odmęty
I wierną mi drużynę i lotne okręty.
Na wybrzeżu dzień cały siedzimy do mroku
To przy mięsnej biesiadzie, to przy winnym soku;
Lecz gdy słońce zapadło, a noc przyszła potem
Do snu na brzegu morza legliśmy pokotem.
Nazajutrz wraz z jutrzenką zbudzony różową
Idę na okręt... wzywam czeladź okrętową
By co prędzej od lądu odczepiała liny...
I już nie brak nikogo z mej wiernej drużyny
Już i ławy zasiadła długiemi rzędami
I rozbijała ciemną toń morza wiosłami...
Z tamtąd dalej wciąż dalej płyniem nieszczęśliwi
Trapi nas strata druchów, cieszy, żeśmy żywi.