Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj zaś drudzy uciekli co żywo na nawy.
Antyf w mieście narobił zaraz strasznej wrzawy.
Na ten ryk Lestrygony kupami wielkimi
Wypadli — to nie ludzie lecz prawi olbrzymi.
Ci lecą z brzegu staczać skał srogie kawały
Na dół, kędy okręty nasze w porcie stały;
I straszny na okrętach zrobił się tam zamęt:
Naw gruchotanie, mężów konających lament.
Wróg ich ciała ponizał jak ryby, na tyki,
By pożreć... A jam podczas tej zabijatyki
Skoczył i miecz od boku wyrwawszy szeroki
Odciąłem linę, którą okręt do opoki
Był przywiązan; na czeladź naglę, aby żwawo
Wiosłowała, bo wszyscy przypłacim to krwawo.
I okręt rączo pomknął — tak śmierci się boją.
Z pod wiszarów wywiodłem przecież nawę moją
Na pełne, gdzie nas wrogi nie łatwo opadną.
Za to inne okręty wszystkie poszły na dno!

Żeglujemy więc dalej smutni, nieszczęśliwi —
Trapi nas strata druchów, cieszy żeśmy żywi.
Więc u wyspy Eeji stajem. Mieszka na niej
Kirka, piękno-kędzierna, gadająca pani
Złowrogiego Ajeta rodzona siostrzyca
Obojgu ojcem Słońce, co ziemi przyświeca.
Matką jej Persa, którą Okieanos rodzi.
Tam cichutko pod brzegi okręt nasz podchodzi
I zawija; Bóg któryś użyczył pomocy.
Na brzegu wypoczynek przez dwa dni, dwie nocy,