Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

Hermejas do olimpskich górnych tam przestworzy
Pognał przez leśny ostrów; jam w zamek się kwapił
I w drodzem się myślami sprzecznemi wciąż trapił:
Wreszciem stanął przed bramą wiodącą w mieszkanie
I wołam; snać ją moje dobiegło wołanie,
Gdyż wyszła, i drzwi jasne otwarła przedemną.
Zaprasza — wchodzę, trwogą miotany tajemną.
Zaraz sadza mię w krześle srebrnemi gwoździami
Obitem; i podnóżek stawia pod nogami;
W złotej czaszy wynosi wino zielonkowe;
Już soków czarodziejskich wlała w nie przyprawę —
I częstuje; jam wypił — lecz nie czułem zmiany.
Poczem różczką mię dotknie:

— Precz zaczarowany!
Rzekła — ruszaj do chlewa leżyć na barłogu
Wraz z tamtymi. Jam na to polecił się Bogu —
Mieczam dobył, i obces rzuciłem się do niej
Grożąc że ją zabiję... Ona się nie broni
Tylko z krzykiem przestrachu i zgięta we dwoje
Błagała dłońmi stopy obejmując moje:

»Ktoś jest? z jakiego ludu? który kraj cię rodzi?
Dziwno mi, że mych czarów moc tobie nie szkodzi.
Gdyż nikogo z śmiertelnych ten napój nie szczędził
Ktokolwiek aby kroplę przez zęby przepędził.
O zaprawdę, ty w piersi masz serce ze spiży!
Czyś ty nie Odys? pomnę co mi on Bóg chyży
Z złotą laską powiadał: że i tu zawinie
Lotny okręt, że na nim Odyssejs przypłynie