Nic niebrakło. Więc smutny i jak błędny chodził
Po nad morzem, wciąż wzdychał i płaczem zawodził
Za ojczyzną...
W tem drogę zaszła mu Pallada,
Miała postać mołojca, pastuszka od stada,
Wątławą, niby rodu królewskiego dziecię;
Dwakroć ją owijało na barkach okrycie:
W ręku oszczep, na nogach zaś miała postoły.
Odyss doń się przybliżył, spotkaniem wesoły,
I młodzieńca lotnemi słowy zagabywa:
»Witam cię, o mój miły! pierwsza duszo żywa,
Którą tutaj spotykam. Niebądź-że mi wrogiem;
Broń mię i mego mienia; tyś mi niemal Bogiem,
Tak cię błagam, kolana ściskam twe w pokorze;
Chciej powiedzieć otwarcie jeśli to być może:
Jaki lud tutaj siedzi? Jak się ten kraj zowie?
Czy na jakim górzystym jestem tu ostrowie?
Czy na lądzie, co w morze językiem się wrzyna?«
Na to mu odpowiedział on piękny chłopczyna:
»Lub niemądryś, lub bardzo przychodzisz z daleka
Że się o kraj ten pytasz? przecież niema człeka
Coby o nim niewiedział. Kraj to w cale znany,
I tym, którzy mieszkają tam od wschodniej ściany,
I tym, co od zachodu, gdzie słońce zagasa.
Kraj to skalny, rumakiem nikt tu niepohasa —
A choć równin tu niema, urodzajna gleba
Daje wyborne wino i dostatek chleba.
Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.