Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.

Wprost na okręt Feników poszedłem, co stali
W porcie; i ubłagałem że mię obiecali
Za dobry okup przewieść bądź na brzeg pyloski,
Bądź pod Epejów rządy do Elidy boskiej.
Alić na ich zmartwienie, burzą napadnięci
Ślak zgubili; lecz zdradzić niemieli mię chęci.
Więc zbłąkani, przybyli z trudem w porze nocnej
W tę przystań, a choć wszystkim dokuczał głód mocny,
Nikt wieczerzy niewarzył; bo skoro wybiegli
Na ląd wszyscy z okrętu, zaraz do snu legli.
Jam zmęczon usnął także, snem przyjemnym zjęty.
Oni tymczasem z nawy wynieśli mi sprzęty,
I na piasku gdzie spałem złożyli; a potem
Okrętem, do Sydonu odbili z powrotem...
Sam zostałem — i żałość zjęła mię głęboka.«

Uśmiechnęła się na to Pallas sowiooka:
»Ej byłby to nielada gracz skryty, a szczwany,
Ktoby cię wywiódł w pole; sam Bóg od wygranej
Odstąpiłby zapewne. Porzuć te wybiegi
Niekryj się! kiedyś wrócił na ojczyste brzegi —
I niekłam — tyś to lubił od małego chłopca,
Lecz dajmy temu pokój, sztuka ta nieobca
Nam dwojgu. Ty dowcipem i wymową płynną
Najpierwszyś między ludźmi; jam u Bogów słynną
Z przebiegłości, a jednak córy Kronionowej
Ateny, tyś niepoznał choć nieraz twej głowy
W niejednej niebezpiecznej broniła przygodzie:
Przez nią miłość zyskałeś w Feackim narodzie;