Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/359

Ta strona została uwierzytelniona.

I nuż krzyczeć, kamieńmi odpędzać sobaki —
I odpędził, a gościa przyjął w sposób taki:
»Co tylko cię niezjadły te psiska, mój dziadku!
Oj byłożby zmartwienie, a i wstyd w dodatku;
Jakbym niedość goryczy miał w sercu znękanem.
Małoż człek się napłacze za zginionym panem?
A tu codzień najtłustsze posyłaj im świnie
Na stoły — kiedy tamten gdzieś tam z głodu ginie
I tuła się w obczyźnie między ludem dzikim,
Jeśli żyw, i słonecznym cieszy się promykiem.
Pójdź więc za mną mój dziadku, do chaty was proszę
Abyś chlebem i winem skrzepił się potroszę
A powiesz mi zkąd jesteś, jakieś przeżył straty?«

Rzekłszy to, boski pastuch powiódł go do chaty,
Posadził, z chróstu wiązki zrobiwszy podnóże,
Na rościągniętej koziej od sypiania skórze
Szerokiej i kosmatej. Odys się ucieszył
Z gościnnego przyjęcia i ze słowem spieszył:
»Przyjacielu! Zews da ci, da każdy Bóg inny
Wszystko, czego sam pragniesz, żeś taki gościnny! —
A tyś mu Eumeju odparł słowem takiem:
»Grzech byłby i biedniejszym niźli ty, żebrakiem
Gardzić, i w próg niepuszczać. Tułacz, czy ubogi,
Jest pod Zewsa opieką. Datek choć niedrogi,
Lecz szczery, nam przystoi otrokom służebnym
Drżącym ciągle, a zwłaszcza pod jarzmem haniebnem
Tych młokosów. Tamtemu niedali niebianie
Wrócić do dom; u niego miałem zachowanie: