Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.

Życzy stary Laertes, życzy syn sierota...
Oj! ten śliczny Telemach to moja zgryzota...
Bogi mu jakby drzewku w górę podróść dały.
Jam marzył, że ojcowskiej dopędzi on chwały,
Że wzrostem i powagą zrówna mu oblicza —
Lecz czy kto z ludzi, czy też jakaś tajemnicza
Władza miesza mu rozum; wyrwało się chłopie
Szukać ojca w Pylosie; kiedy tu na tropie
Stoją gachy, czatując, gdy powróci z drogi
By boski szczep Arkejzia wyciąć co do nogi.
Lecz dość tego — a chłopie, czy głową nałoży
Czy też ujdzie, od woli zawisło to Bożej —
Mów mi raczej mój dziadku coś o twojej nędzy...
A szczerze opowiadaj, bym wiedział coprędzej
Ktoś jest, z jakiego kraju, zkąd twój ród pochodzi?
Z kimeś tu do Itaki przybył, w jakiej łodzi;
I z jakiego narodu byli te flisaki?
Bo przecież przyjść niemogłeś pieszo do Itaki!»

Na to rzekł mu Odyssejs do wybiegów wprawny:
»Wszystko to ci opowiem szczerze, w prawdzie jawnej.
Lecz choćby zapas jadła mieć to na czas długi,
Huk wina, a robotę dzienną zdać na sługi —
A tu siedzieć przy stole w tym cichym szałasie
Minąłby i rok cały i jeszcze w tym czasie
Nieskończyłbym powieści o nędzach tej doli
Pod jaką dusza moja jęczy, z Bogów woli.

»Z rozległej jestem Krety; rodzic mój imiona
Znaczne miał; wielu synów powiła mu żona,