Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy jadłem napitkiem się już nasycono,
Mesaulios sprzątnął chleby — a biesiadne grono
Syte mięsem i chlebem do snu się zabrało.
Noc była bezksiężycna, czarna — z góry lało
Dżdzem ulewnym; wilgotne świstały zefiry —
Odys chcąc wypróbować czy pastuch dlań szczery,
Czy własną da mu chlenę, lub też każe komu
By mu swojej odstąpił, jak grzeczny pan domu —
Rzekł: »Słuchaj Eumeju i wy skłońcie uszy!
Coś o sobie opowiem. Gdy kto łeb zapruszy
Choć rozumny, to gotów głośno wyśpiewywać
I śmiać się do rozpuku, skakać, wygadywać,
Aż z ust wymknie się wróbel, a powróci wołem —
Lecz mnie skończyć wypada, kiedy raz zacząłem.
Oj czemuż ja niemłody, i nie zuch ten samy
Jak wtenczas, gdym się skradał pod Ilionu bramy!
Hufce Odys prowadził z Menelajem razem
I ja trzeci, co za ich stało się rozkazem.
Podkradłszy się pod miejskie warownie wyniosłe
Obsaczamy je wkoło, a w bagna zarosłe
Trzciną, układł się każdy w pancerz swój zakuty.
Nadeszła noc burzliwa: Boreasz dął luty
I mroził aż do kości; śnieg płatami padał
I na pawężach naszych biały szron osiadał.
Inni oprocz chitonów, chlenami okryci
Pod pawężmi na grzbietach, spali jak zabici.
Jam zaś chlenę niebaczny, zostawił w obozie
Towarzyszom, niemyśląc o tym nocnym mrozie;
I wyszedłem z pawężą, jasnym pasem spięty,
Lecz już o trzeciej straży tak byłem zziębnięty