Żem trącił Odysseja śpiącego kołomnie
Łokciem, a on obudzon słuchał mię przytomnie:
— Boski Odyssie! rzekłem — źle się ze mną dzieje
Przyjdzie życiem nałożyć, od zimna drętwieję,
Niemam chleny — bies jakiś skusił mię zapewne
Żem wybrał się tak lekko, więc i duszą ziewnę.
Rzekłem — a on wnet skoczył po rozum do głowy,
Jako zawsze do rady i boju gotowy —
Więc nachylon te słowa szepnął mi do ucha:
Niegadaj, nuż cię który z Achiwów podsłucha.
I na ręku się wsparłszy: Towarzysze mili!
Wołał głośno — proroczy sen miałem w tej chwili.
Od okrętów my naszych poszli zadaleko,
Niechże który ochotnik kopnie się a lekko,
Spytać Agamemnona narodów pasterza,
Czyby niemógł nam więcej przysłać tu żołnierza.
Na to podniósł się Toas syn Andremonowy —
I na ziemię zrzucając swój płaszcz purpurowy,
Poskoczył do okrętów. Jam porwał płaszcz jego
Okrył się nim i spał aż do dnia białego.
Gdybym tak jak ongi, młody był i żwawy,
Pewnieby na mnie pastuch więcej był łaskawy
I dał chlenę przez pamięć i cześć bohatyra;
A żem nędzarz, więc każdy mną dziś poniewiera.«
Na to pastuch Eumej odparł: »W twej powieści
Mój staruszku niemało dobrego się mieści,
W niczemś nieprzesadził, a dopiąłeś celu.
Więc okrycie tu u nas znajdziesz przyjacielu
Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.