Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/393

Ta strona została uwierzytelniona.

Szukałem ją, rozmawiał — bom chował się przecie
Z długoszatną Klimeną, jak własne jej dziecie,
Z tą ostatnią jej córką, panną urodziwą —
I była ona matką dla mnie niemniej tkliwą.
Klimena gdy dorosła, jam chłopak był jary —
Wydano ją do Same, a bogate dary
Wzięto za nią. Wraz matka chiton mi chędogi
A i chlenę sprawiwszy, toż sandał na nogi
Wysłała na wieś, coraz kochała mię czulej.
Dziś już niemam nikogo; nikt mię nieprzytuli.
Za to pracy mej, jakoś błogosławią nieba:
Mam co jeść i pić; gościa przyjmę jak potrzeba,
Lecz od mojej dziedziczki nic mi już niespadnie
Ani datek, ni słowo, odkąd domem władnie
Ta zgraja najezdników. A sługom tak miło
Mówić z panią; czasami jak to dawniej było
Przetrącić coś z jej łaski; zapasik wziąść w pole —
Bo to zniewala sługi i słodzi ich dolę.«

Na to przemyślny Odyss rzekł mu: «Czy być może?!
Toś ty dzieckiem był wtenczas kiedyś tu niebożę
Odbił się od rodziców, od rodzinnej ziemi?
Ależ jak się to stało? proszę, powiedz-że mi:
Czy miasto gdzie rodziców miałeś, i rodzinę,
Wrogowie najechawszy zburzyli w perzynę —
Czy cię od krów i owiec rabusie porwali
I zawlokłszy na okręt, aż tutaj sprzedali
Komuś, który za ciebie zapłacił sowicie?«

Na to pastuch Eumej: »Kiedy tak prosicie