Snać Bóstwa go ustrzegły; przecież z szczytu wzgórzy
We dnie go śledził poczet czuwających stróży,
A w noc, lotny nasz okręt wciąż po morzu krążył
Do rana, by Telemach uciec nam niezdążył,
I śmierć poniósł. Lecz widać, że Bóstwa go strzegą
Kiedy do dom powrócił. Co bądź, tu śmierć jego
Musimy przygotować — już się niewyśliźnie!
Bo dopóki on żyje, nikt z nas ani liźnie
Tego, czego tak pragniem... Dzieciak to układny
I zna się na chytrościach; a jaki poradny!
Zresztą i lud nie całkiem sprzyja nam jak wprzódy.
Zabić go, nim Achajskie na wiec zwoła ludy,
A ręczę, że niedługo chwila ta nastąpi —
Wtenczas gniewem wybuchnie, przeciw nam wystąpi
Winiąc o skrytobójstwa zamach, choć chybiony;
Gwałt ten przez wszystkich zgoła bywa potępiony...
To złe na nas się skrupi: z ojczyzny wypędzą
I każą na obczyźnie łamać się nam z nędzą,
A więc pierwej go zgładźmy, gdziebądź w ręce wpadnie
Czy na wsi, czy tu w mieście; a potem przykładnie
Podzielim się majątkiem. Matce się przeznaczy
Zamek, oraz mężowi, którego wziąść raczy.
Jeśli wam rada moja niewsmak przyjaciele
A chcecie by Telemach żył na swym udziele
Dziedzicznym, poojcowskim — to niewiem dlaczego
Siedzimy tu taborem chłonąc mienie jego?
Czyż niesłuszniej, by każdy wprost ze swego domu
Podarki jej posyłał — ona musi komu
Dać pierwszeństwo, i pojąć kogo Bóg wybierze!«