Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/426

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo ona, o wiem ja to! — trapi się i wzdycha;
U niej z ustawnych płaczów oko nie osycha
Póki mię nieobaczy. Ty zaś, za rozkazem
Moim, pójdziesz do miasta z tym biedakiem razem,
Żeby sobie tam żebrał; ten i ów mu przecie
Da kęs chleba, łyk wina... Mnie bieda zbyt gniecie
Żebym brał sobie na kark każdego biedaka.
Lecz jeżeli pogniewa kogo mowa taka,
Temci gorzej dla niego; ja prawdy się trzymam.«

Na to odrzekł Odyssejs: »Ja też chęci niemam
Drogi mój, tutaj siedzieć dłużej między wami.
Łatwiej w mieście niż na wsi, niejeden coś da mi
I z łaski nieodmówi żebrakowi strawy.
Za stary ja już na wieś, i do pracy krwawej,
Bym robił, co się panu mojemu podoba;
Ty idź: a my z pastuchem wnet ruszymy oba.
Lecz wprzód chciałbym się ogrzać; cieplej też na dworze
Zrobi się, bo ten łachman ogrzać mię nie może;
Chłód zdrowiu wadzi — a ztąd do miasta daleko.«

Tak mówił — a Telemach i szybko i lekko
Z zagrody wybiegł, myśląc o zagładzie gachów.
Niebawem gdy już stanął u wspaniałych gmachów
Drzewce oparł o słupek i wraz próg kamienny
Przekroczywszy, był w izbie wysoko sklepiennej.
Eurykleja piastunka najpierw go zoczyła
Gdy ozdobne siedzenia skórami mościła —
Więc z płaczem k’niemu biegła; inne służebnice
Rzuciły się też za nią, całować mu lice