Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/427

Ta strona została uwierzytelniona.

I ręce i panicza witać po kolei.
W tem z komnat wyszła postać cnej Penelopei
Podobna Artemidzie, złotej Afrodycie —
Ta objąwszy w ramiona syna, łzą obficie
Zrosiła, w obie oczy, lice, całowała
I głośno łkając, temi słowy go witała:

»Wracasz mi Telemachu, wracasz mój jedyny!
Zwątpiłam, czy cię ujrzę — wszak z twojej to winy
Żeś wbrew woli matczynej popłynął do Pylu
Dla odszukania ojca tam, po latach tylu.
Opowiedz, coś w tej drodze widział — jakie wieści?«

Na to rzekł jej Telemach: »Niebudź mych boleści
Matko moja! żal próżny serceby mi skrwawił —
Pocóż! kiedym od pewnej śmierci się wybawił.
Raczej wykąp się, schludne przyodziej sukienki
A zabrawszy w komnatę górną twe panienki,
Ślubuj dać wszystkim bogom sowitą ofiarę,
A może Zews na gachy zeszle słuszną karę.
Ja sam idę na rynek za onym przybyszem
Który w tej tam podróży był mym towarzyszem;
Lecz go naprzód wysłałem na łodzi z drużyną
Zleciwszy Pejrejowi, by go wziął gościną
W dom swój, z czcią podejmował, aż wrócę do miasta.«

Tak rzekł — a woli syna powolna niewiasta
Poszła wziąść kąpiel, w szatki przyoblec się czyste,
Ślubować hekatomby Bogom uroczyste