Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/434

Ta strona została uwierzytelniona.

Z tym dziadygą, co godom wesołość odbiera,
We drzwiach staje, i odrzwi plecami wyciera,
Na okruchy łakomy, a wstręt ma do mieczy;
Daj mi go: straż nad stajnią oddam jego pieczy,
Będzie mi ją zamiatał, kozom nosił trawę.
Na serwatce utuczy cielsko chuderlawe.
Ale że to pędziwiatr, więc niewiem czy zechce
Rąk do pracy przyłożyć; takim się nic niechce
Jedno łazić z wsi do wsi, po chlebie żebraczym.
Więc się stanie, co powiem, sami to obaczym:
Że jeśli on tam wlezie w progi Odyssowe
Mołojcy grad podnóżków sypną mu na głowę
A niejeden zawadzi o żebro włóczęgi.«

Tak mówił i mijając zadał mu raz tęgi
Nogą w biodro kopnąwszy. Odyss stał jak wryty
I z ścieżki nieustąpił. Tylko w głębi skryty
Zamiar ważył: czy ma wziąść zuchwalca na kije,
Czy podniosłszy go w górę, łeb o ziem rozbije?
Lecz się przemógł, i zniósł to. Pastuch zaś nakiwał
Zuchwalcowi, i wzniósłszy dłonie, Bogów wzywał:
»O Bogińki źródalne, o córy Zewsowe!
Jeżeli dawniej Odyss lędziwie niejałowe
Z kóz i jagniąt najlepszych, żertwował wam zawsze —
To spełńcie moją prośbę, bądźcie mi łaskawsze:
Niechby witeź nasz wrócił, a Bóg mu pomagał —
Onby za to pyszalstwo dobrze cię wysmagał,
Niedworowałbyś więcej, ty miejski włóczęgo!
A strzegł trzody, ginącej pastuchów mitręgą.«