Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/464

Ta strona została uwierzytelniona.

Atene znów folgując gachom choć zbyt hardzi
Podszczuła ich do szyderstw, ażeby tém bardziéj
Rozjątrzyć na nich duszę Odyssa, już wściekłą;
Jakoż mu Eurymacha słowo dość dopiekło
Które rzekł, aż parsknęła śmiechem ich gromada:
»Słuchajcie dziewosłęby królowéj! — powiada —
A ogłoszę co zgłębi do ust mi się ciśnie:
Jakiś Bóg tego człeka przysłał tu umyślnie;
Bo ta jasność w téj izbie, jeśli wzrok nie zwodzi:
Nie od ognia, od jego łysiny pochodzi.«
Poczém się do Odyssa zwracając: »a nużby
Wziąść ciebie na parobka; czy zdasz się do służby
Gdzie tam na wsi? a dobrym mytem bym nagrodził,
Sadziłbyś cień dające drzewa, płoty grodził;
Strawę, wino dostaniesz, co dzień będziesz syty,
Przyzwoicie ozuty i dobrze okryty.
Aleś ty do niczego, bąki tylko zbijać,
Leniuch, po okolicy wolisz się uwijać,
I pakować w żarłoczny kałdun chleb dziadoski.«

Na to mu odpowiedział Odyssejs mąż boski:
»Trzeba nam Eurymachu pójść o zakład z sobą;
Kiedy dzień bywa długi, tak wiosenną dobą,
I na łące z kosami obydwa stanąwszy,
Spróbować się na koźbę nic w usta nie wziąwszy
Od świtu aż do nocy, ciągle w pracy krwawéj,
Pókiby sianożęci starczyło i trawy.
Albo niechbym miał w pługu tęgich wołów parę
Zażywnych, mocnych, równą trzymających miarę,
Jedno-latek, do orki co się już wprawiły,