Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/534

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziko spojrzawszy, mądry Odyssejs mu na to:
»Nie Eurymachu, — nawet spuściznę bogatą
Po ojcach mi tu znieście, i więcej w dodatku,
To i tak dłoń niespocznie, póki do ostatku
O każdą zbrodnię z każdym niesprawię się gachem.
Teraz macie wóz przewóz: bój na śmierć, lub z strachem
Ucieczka; — a czéj który śmierci się wychwyci?
Lecz żaden, myślę, — wszyscy będziecie zabici!«

Tak mówił; — a po ciele przeszło ich aż mrowie;
W tem jeszcze raz Eurymach do swych się ozowie:
»Bracia! u tego człeka niezmacha się ręka;
Póki panią kołczana i gładkiego łęka,
Póty słać będzie strzały ze lśniącego proga,
Aż wszystkich wytnie. Nuże! weźmy się do wroga!
Dobyć mieczy! stołami pozastawiać piersi,
Od strzał jego — i hurmem wpadniemy najpierwsi.
Gdy go z progu i ze drzwi wypłoszyć się uda,
Wpadniem wtedy do miasta, skrzykniem dużo luda;
On tymczasem za nami poszle strzał pośledny.«

Tak rzekł i zaraz dobył obosieczny, miedny
Koncerz, i z podniesionym na Odyssa bieżał,
Z srogim krzykiem; a Odys właśnie co wymierzał
Łuk swój, i w same piersi celował pociskiem,
Że aż w głębi wątroby uwiązł mu ze wszystkiem.
Ręka miecz wypuściła, — on sam, runął krwawy
Przez stół, i na podłogę pozrucał potrawy,
Z dwóuszną czaszą; wił się, czołem tłukł po ziemi,
W bólach konania kopiąc nogami obiemi