Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/543

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwarzyła serca gachów; popłoch na nich pada,
Uciekają po izbie rzkomo wołów stada
Kiedy na nich rój bąków siądzie nielitośny,
I tnie żądłem, co bywa w dniach przydłużnych wiosny,
Ci zaś, jak krzywo-dziobe, szponiaste sokoły
Gdy z gór lecą na ptastwo polować w padoły,
Ptaszęta z pod obłoków przypadłe do ziemi,
Od tej łowczej pogoni są zabijanemi;
Trudna słabym ucieczka, trudny opór znowu.
A człowiek się raduje z takiego połowu.
Tak i oni te gachy goniąc w całej izbie
Zabijali każdego; czasem tylko w ciżbie
Jęk był głuchy, gdy czaszka zgrzytnęła zrąbana,
A podłoga dymiła krwi strugą zalana.

W tem Lejodes do kolan Odyssa się schylił,
Objął je, i o litość żałośnie doń kwilił:
»Na klęczkach cię Odyssie błagam, przebacz-że mi!
Przecież nigdy tu w zamku słowy bezwstydnemi
Ni sprośnym czynem dziewki niezhańbiłem żadnej;
Owszem w innych ganiłem ten narów szkaradny
Gdy takowy płodzili. — W nic poszły przestrogi!
Słusznie teraz za zbrodnie skarał ich los srogi,
Ale gdybym ja wróżbit, com niekrzyw niczemu,
Miał paśdź?! — to już nagrody niema poczciwemu!«

Na to mu mądry Odys rzekł z iskrzącym wzrokiem:
»Jeśliś tu między nimi był jakimś prorokiem,
To często się zapewne modliłeś do Bogów
Bym nigdy do ojczystych niemógł wrócić progów,