Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/545

Ta strona została uwierzytelniona.

Anim też z własnej chęci śpiewał do biesiady;
Możniejsi przymusili i niebyło rady!«
Słysząc to Telemachos świętą natchnion mocą
Wobec groźnego ojca przybiegł mu z pomocą.
»Stój! — rzecze — on niewinien, niepodnoś nań miecza,
I Medona keryxa ochroń! — jego piecza
Czuwała tu nademną od latek dziecinnych;
Chybaby biedak zginął przypadkiem z rąk innych,
Może z rąk Filetiosa poległ lub pastucha,
Lub twoich, gdyś tu w izbie wrzał, jak zawierucha.«

Usłyszał jego mowę Medon, co ukryty
Pod stołkiem, wraz z innymi niezostał zabity.
Odziany w skórę wołu zarzniętego świeżo,
Wylazł, i to pokrycie zrzucił z siebie chyżo.
Poczem do Telemacha przyskoczył, za nogi
Objął go, i o litość zaklinał na Bogi.
»Otóż jestem! proś za mną, tyś dobra dziecina!
Niech mię gniewny twój rodzic mieczem niezarzyna.
Wiem ja że się na gachy burzy jego serce,
Bo go zdarli, a ciebie mieli w poniewierce. —«

Na to mądry Odyssejs uśmiechnął się z lekka:
»Nietroszcz się, on twój zbawca i twoja opieka; —
Wiedzże o tém i ludziom opowiadaj innym:
Że złym być, mniej pociechy niźli dobroczynnym.
A teraz idźcie sobie, ty z gęślarzem, oba
W przysionek, na dziedziniec, gdzie się wam podoba,
Póki po tej tu rzezi porządku nie zrobię. —«
Skończył — a ci dwaj z izby zaraz poszli sobie,