Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/549

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapądzili w kąt ciasny, że niema sposobu
Wyjścia z tamtąd. Telemach wtenczas rzekł do obu
Pastuchów: »O zaprawdę, miecza ani ruszę,
Zbyt on czysty na brudne tych wszetecznic dusze
Co mnie, i matce mojej umknęły dość sławy,
A z gachami trzymały sojusz tak nieprawy.«
Rzekł — i linę z okrętu co miał dziób modrawy,
Jednym końcem przywiązał do słupa wystawy,
A drugim do komina, wysoko — by one
Ziemi dostać niemogły, będąc powieszone.
A jak stado gołębi, lub drozdów popadnie
W sidełka, w gąszczy chaszczów zastawione zdradnie,
Gdzie na noc dążąc smutne znajdują łożysko —
Takie i z onych niewiast było widowisko:
Kiedy jedna przy drugiej, i głowa przy głowic
Wisiały tam na linie jak oni ptaszkowie,
Każda z sznurkiem na szyi, zduszona cichutko —
Coś nogami zadrgawszy w powietrzu — lecz krótko.

Potem i Melantiosa koziarza przywlekli;
Ostrą miedzią usz dwoje i nos mu odsiekli,
Toż wyrwawszy część wstydną psom cisnęli w gardła,
W końcu na rękach, nogach, złość się ich wywarła. —
Omywszy sobie ręce i nogi zjuszone,
Szli na dworzec Odyssów — bo dzieło skończone. —

Właśnie Odyssej mówił Euryklei starej:
»Przynieś siarki co klątwe odczynia i czary;
Toż ognia, bym wykadził komnaty — a razem
Powiedz Penelopei za moim rozkazem