Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtenczas Telemach schylon ku Atenie głową,
Rzekł z cicha, by nie doszło do nich jego słowo:

»Miły gościu! coć powiem, niech cię niepogniewa;
Patrz, jak gawiedź przy spiéwkach i pląsach używa,
Bezkarnie trawiąc mienie po wielkim człowiecze
Którego białe kości deszcz w polu gdzie siecze,
Lub niegrzebione ciało liżą morskie fale....
O, gdyby niespodzianie stanął tu w swej chwale —
Każdyby z nich bez targu za dobrych nóg dwoje
Zrzucił z siebie ten ciężar złota i te stroje.
Lecz snadź, rodzaj ten śmierci był mu przeznaczony;
I nic go już nie wskrzesi! Lubo i w te strony
Czasem wieść się zapłacze o jego powrocie;
Lecz któżby wierzył bredniom!... A teraz się do cię
Zwracam, byś ciekawości mojéj téż dogodził:
Z jakiegoś ludu, miasta? mów mi, gdzieś się rodził?
Jakeś się dostał? czyjże okręt do Itaki
Przywiózł cię? Co za jedne te twoje flisaki?
Bo przecież się tu dostać niemógłeś piechotą.
Jedno by prawdę wiedzieć, zapytuję o to.
Pierwszyśto raz w Itace? czy też ongi może
Bywałeś tu za ojca mojego w tym dworze,
Kiedy się doń zjeżdżało siła zacnych osób
A on wszystkich w gościnny podejmował sposób.«

Na to mu sowiooka córa Diosowa
Rzekła: »Wszystko, coć powiem, prawda aż do słowa.
Mentes jestem; Anchiala mienię się być synem,
A sam władam żeglownych Tafiotów gminem.