Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz tutaj przybiłem; mam liczną osadę
I do obcojęzycznych ludów morzem jadę,
By za towar żelazny kupić miedź w Temezie.
Od miasta podal stoi okręt, co mię wiezie,
W zatoce Rejtron, u stóp Nejonu leśnego.
Chlubię się, żem był nieraz gościem ojca twego,
Możesz o to Learta spytać, twego dziadka;
Staruch pono do miasta zagląda dziś z rzadka
Samotnie doganiając na wsi dni ostatka
Przy starce, co go karmi strawą i napitkiem
Gdy wieczór wróci do dom zmordowany zbytkiem
Łażenia, jak dzień długi, śród winnicznych wzgórzy.
Otóż słysząc, że ojciec twój wraca z podróży,
Tum zaszedł. Że go niema? snadź szkodzą mu bogi;
Bo przecież umrzeć niemógł Odysejs nasz drogi.
Pewnie na jakiéj wyspie, w koło oceanem
Oblanéj, gdzie tam kiśnie pod twardym tyranem,
Lub śród dziczy, co gwałtem trzyma go w niewoli.
Otóż chciałbym o jego powróżyć ci doli
Z tych przeczuć, jakie w duszę wieli mi niebianie.
Być może, że co powiem, nareszcie się stanie;
A żem nie wieszcz i z lotu ptaszego nie wróżę.
To wiem, że wnet się skończą te jego podróże;
Wróci nasz tułacz, wróci w własny próg domowy;
A choćby go trzymały żelazne okowy,
Wyłamie się, ucieknie; wszak niebity w ciemię!
O jednéj tylko prawdzie, proszę, oświeć-że mię:
Tyżeś-to w téj osobie własny syn Odysów?
Podobieństwa z nim wiele masz z oczu i rysów.
Widywałam go nieraz, niedwa, jeszcze wprzódy