Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja sam, możebym jego tak niepłakał zgonu,
Gdyby był legł z drugimi na polach Ilionu,
Lub na ręku przyjaciół skończył już po wojnie.
Wtenczas przynajmniéj, ludy achajskie przystojnie
Pamięćby hohatyra uczcili mogiłą;
I me imie z nim razem w prawnukachby żyło.
Ale on srogim harpiom dostał się w zdobyczy;
Bez widu, słychu przepadł! A syn, cóż dziedziczy?
Łzy i ból. Nie dość, że już płaczę nieboszczyka,
Los mię jeszcze innymi kolcami dotyka:
Ilu władyków bowiem panuje w téj stronie
Na lesistym Zakincie, Samie, Dulichionie,
I wszyscy, co na skalnéj Itace rej wodzą,
Zalecają się matce mojéj, dom nasz głodzą.
Ona zaś ni odmawia, ni spełnić się spieszy
Tych ślubów! a tymczasem od drapieżnéj rzeszy
Dobytek mój pożarty; wkrótce i mnie schłoną!«

Na to, że była gniewem Atene wzburzoną,
Rzekła: »Przebóg! oj jakżeż nam tu niedostaje
Twojego ojca! Zaraz starłby w proch tę zgraję.
Niechby przybył i we drzwiach téj izby się zjawił
W hełmie, ze szczytem, kopie dwie ku nim nastawił,
Taki, jakim go pierwszy raz poznał przed laty
W domu u nas, gdzie wesół hulał, chwat nad chwaty,
Z Efiru gdy od Ila wracał Mermeryda,
Dokąd jeździł okrętem, myśląc, że mu wyda
Do zatrucia pierzastych strzał mordercze trutki;
Wzdy Ilos dać mu niechciał, z téj jedno pobudki
Że mu strach było ściągnąć za to Bogów karę;