— Pójdę! — zawołał — a jeżeli pani de Beauséant prawdę powiedziała, jeżeli tam zakazano mnie wpuszczać... to ja... Pani de Restaud spotka mię na wszystkich znanych jéj salonach. Wyuczę się robić bronią, strzelać z pistoletu i zabiję jéj Maksyma!
A pieniądze! wołało sumienie, zkąd weźmiesz pieniędzy? I oto przepych roztoczony w domu hrabiny błysnął mu nagle przed oczyma. Panna Goriot z domu musiała się kochać w zbytku, w pozłocie, w kosztownych przedmiotach rzucających się w oczy w niesmacznym przepychu dorobkowicza, w rozrzutności otaczającéj kobietę lekkich obyczajów. Zjawisko to było olśniewające, a jednak rozprysło się bez śladu przed wspaniałym pałacem pani de Beauséant. Wyobraźnia Eugieniusza uniesiona w wysokie sfery towarzystwa paryzkiego, rzuciła mu w serce posiew złych myśli, rozszerzyła głowę i sumienie. I spojrzał na świat trzeźwém okiem: zobaczył, że prawo i moralność bezsilne są wobec bogaczy, że bogactwo stanowi ultima ratio mundi. Vautrin ma słuszność, powiedział, bogactwo jest cnotą.
Znalazłszy się na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, pobiegł szybko do swego mieszkania i wyniósł woźnicy dziesięć franków. W obmierzłéj sali jadalnéj znalazł już wszystkich osiemnastu stołowników zajadających jak zwierzęta przy drabinie stajennéj. Obraz téj nędzy i widok brudnéj sali wydały mu się teraz czémś niewypowiedzianie wstrętném. Przeskok z jednéj krańcowości do drugiéj był tak gwałtowny, że w sercu studenta uczucie ambicyi zaczęło się rozrastać nad miarę. Z jednéj strony jaśniały świeże i wdzięczne obrazy towarzystwa najwykwintniejszego, oprawne w cuda sztuki i zbytku, o postaciach młodych i żywych, o głowach tchnących namiętnością i poezyą: z drugiéj były płótna złowrogie i poszarpane, wystawiające twarze, na których pozostał już tylko nagi mechanizm namiętności. Rastignac przywiódł sobie na myśl ponętne obietnice pani de Beauséant i wskazówki, których mu udzieliła, uniesiona gniewem kobiety opuszczonéj; teraz wobec nędzy lepiéj zrozumiał jéj słowa. Postanowił sobie otworzyć dwie równoległe drogi do szczęścia wiodące, oprzéć się zarazem na nauce i miłości, stać się doktorem uczonym i modnym salonowcem. O jakże był jeszcze dziecinny! Nie wiedział, że to są właśnie dwie linie, które nigdy zejść się nie mogą.
— Cóżeś-to tak posępny, panie markizie? — zapytał Vautrin, rzucając na niego owo spojrzenie, którém zdawał się przenikać najskrytsze tajemnice serca ludzkiego.
— Nie jestem usposobiony znosić żartów tych, którzy nazywają mię panem markizem — odparł Eugieniusz. — Chcąc tu być rzeczywistym markizem, trzeba miéć sto tysięcy liwrów dochodu, a my
Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 071.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.