Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tném, w którym się wszystko iskrzy i goreje! Wieku sił młodzieńczych, z których nikt nie korzysta ani mężczyzna, ani kobieta! Wieku długów i ciągłéj obawy, która potęguje wartość każdéj przyjemności! Kto nie poznał lewego brzegu Sekwany, między ulicą Saint-Jacques a ulicą Saints-Pères, ten nie poznał wcale wartości życia ludzkiego! — Ach gdyby Paryżanki wiedziały! — myślał Eugieniusz, pożerając gruszki smażone, które pani Vauquer ceniła po groszu sztukę — pewnie przyszłyby tutaj szukać miłości.
W téj chwili dzwonek dał się słyszéć przy drzwiach z kratą i posłaniec pocztowy wszedł do sali jadalnéj. Zapytawszy o pana Eugieniusza de Rastignac, podał mu dwa worki i książkę, w któréj trzeba się było rozpisać. W téj chwili głębokie spojrzenie Vautrin’a padło na Rastignac’a niby uderzenie bicza.
— Będziesz pan miał czém zapłacić za lekcye fechtunku i strzelania — powiedział.
— Zamorskie okręty przybyły — rzekła pani Vauquer, spoglądając na worki.
Panna Michonneau obawiała się spojrzéć na pieniądze, aby nie zdradzić swéj chciwości.
— Masz pan dobrą matkę — rzekła pani Couture.
— Pan ma dobrą matkę — powtórzył Poiret.
— Tak, mamunia ze wszystkiego się wyzuła — rzekł Vautrin. — Teraz będziesz pan mógł dogadzać swym zachciankom, bywać w świecie, zajmować się połowem posagów i tańczyć z hrabinami, które stroją się w wieńce kwiatów brzoskwiniowych. — Ale słuchaj, młodzieńcze, z tém wszystkiém ucz się strzelać.
Vautrin zrobił ruch, jak gdyby brał na cel przeciwnika. Rastignac chciał dać posłańcowi na piwo, lecz nie znalazł drobnych. Vautrin poszukał w kieszeni i rzucił dwadzieścia soldów posłańcowi.
— Masz pan kredyt — rzekł spoglądając na studenta.
Rastignac musiał podziękować sąsiadowi, chociaż nie cierpiał go od owych kilku słów cierpkich zamienionych po powrocie od pani de Beauséant. W ciągu ostatniego tygodnia Eugieniusz i Vautrin nie przemówili do siebie, tylko w milczeniu badali jeden drugiego. Napróżno student pytał siebie, dlaczego tak było. Zapewne myśli udzielają się w prostym kierunku z taką mocą, z jaką powstają i uderzają tam, gdzie je umysł posyła, na zasadzie matematycznéj, jaka kieruje pędem kuli wylatującéj z moździerza. Skutki bywają rozmaite. Bywają natury czułe, których myśli cudza czepia się z łatwością, wywołując w nich przewrót zupełny; bywają téż natury dziwnie tęgie, bywają czaszki opatrzone wałem śpiżowym, o który wola innych ludzi rozbija się i odskakuje jak kula od ściany; bywają wreszcie natury miękkie i strzępiaste, w których myśl przy-