Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Agenci policyjni, którzy przetrzęśli i opisali wszystko, co się znajdowało w jego mieszkaniu, zeszli w téj chwili na dół i mówili coś z cicha do naczelnika wyprawy. Protokoł był skończony.
— Za chwilę już mię ztąd uprowadzą — rzekł Collin do wszystkich mieszkańców domu. Byliście państwo dla mnie bardzo uprzejmi przez cały ciąg naszéj znajomości; nigdy wam tego nie zapomnę. Teraz żegnam was. Pozwólcie, że wam przyślę fig prowanckich. Postąpił kilka kroków i zatrzymał się, żeby popatrzéć na Rastignac’a.
— Bywaj zdrów, Eugieniuszu — powiedział głosem smutnym i łagodnym, który dziwnie jakoś odbijał od szorstkiego tonu słów poprzednich. Gdybyś był kiedy w potrzebie, to pamiętaj, żem ci zostawił szczerego przyjaciela. (Pomimo kajdanów zrobił ruch, jak gdyby zasłaniał się szpadą, przyczém zakomenderował głosem fechmistrza: raz, dwa! i zadał pchnięcie). W razie nieszczęścia możesz się tam udać. Osoba jego i pieniądze wszystko na twe usługi.
Dziwny ten człowiek wymówił ostatnie słowa tak żartobliwie, że tylko Rastignac i on sam mogli pojąć ich znaczenie. Po chwili żandarmi, żołnierze i agenci policyjni opuścili gospodę. Sylwia nacierała octem skronie swéj pani i spoglądała po obecnych, którzy nie mogli wyjść z podziwu.
— No proszę! — powiedziała, a jednak był-to dobry człowiek.
Słowa te rozwiały urok wywołany dziwną sceną, która obudziła w sercach przytomnych tłum uczuć różnorodnych. Zgromadzeni spojrzeli po sobie i zatrzymali wzrok na pannie Michonneau. Stara panna stała pod piecem, sucha i chłodna jak mumia, z oczyma spuszczonemi, jak gdyby z obawy, że cień daszka nie zdoła ukryć wyrazu malującego się w jéj wzroku. Wszyscy pojęli, dlaczego ta twarz wydawała się zawsze tak niemiłą. Jednozgodny szmer rozległ się po sali, świadcząc o wstręcie powszechnym. Panna Michonneau słyszała szemranie, lecz nie ruszyła się z miejsca. Bianchon pochylił się najpierwszy do swego sąsiada.
— Ja się ztąd wynoszę, jeżeli ta panna myśli zasiadać z nami do stołu — wyrzekł pół-głosem.
W mgnieniu oka wszyscy, z wyjątkiem Poiret’a, zgodzili się ze zdaniem medyka, który, poparty zgodą ogólną, przystąpił do Poiret’a.
— Pan jesteś w najlepszych stosunkach z panną Michonneau — powiedział, zechciéj-że pomówić z nią i dać jéj do zrozumienia, że powinna wynieść się ztąd natychmiast.
— Natychmiast? — powtórzył Poiret z podziwem. Zbliżył się potém do staréj panny i szepnął jéj coś do ucha.
— Ja-m zapłaciła komorne i mieszkam tu za pieniądze, tak jak