przeklinam je! brzydzę się niemi! podniosę się w nocy z trumny, żeby je przekląć raz jeszcze, bo, powiedzcie-ż przyjaciele, czy ja nie mam słuszności? wszak one bardzo źle postępują, nieprawdaż? Co ja mówię? Powiedzieliście mi przecie, że Delfina przyszła. Ona jest lepsza od tamtéj. Tyś synem moim, Eugieniusza! kochaj ją, bądź dla niéj ojcem. Druga jest bardzo nieszczęśliwa! a ich fortuna! Ach! Boże mój! umieram, cierpię zawiele: oderznijcie mi głowę, zostawcie tylko serce.
— Krzysztofie, biegnij po Bianchon’a i sprowadź mi kabryolet! — zawołał Eugieniusz przerażony gwałtownością skarg i krzyków starego.
— Pojadę po córki twoje, dobry ojcze Goriot, i przywiozę je tutaj.
— Przemocą! przemocą! wezwij na pomoc straż, armią, wszystko, wszystko! — zawołał, rzucając na Eugieniusza ostatnie spojrzenie, w którém zaświeciła jeszcze iskra rozumu. — Udaj się do władz, do prokuratora królewskiego, powiedz, żeby mi je tutaj przyprowadzili, bo ja tego żądam!
— Ależ przeklinałeś je, ojcze.
— Któż to powiedział? — zawołał starzec zdumiony. — Wiesz przecie, że je kocham, ubóstwiam! Ozdrowieję natychmiast, gdy je zobaczę... Idź, dobry sąsiedzie, idź, drogie moje dziecię; jesteś taki dobry, chciałbym ci podziękować, ale nic ci dać nie mogę oprócz błogosławieństwa umierającego. Ach, chciałbym widziéć choć Delfinę! Powiedziałbym jéj, żeby ci za mnie zapłaciła. Choć tę mi przyprowadź, jeżeli druga przyjść nie może. Powiedz, że przestaniesz ją kochać, jeżeli przyjść nie zechce. Ona cię tak kocha, że przyjdzie niezawodnie. Pić! wnętrzności mi płoną! Przyłóżcie mi cokolwiek do głowy. Dajcie tu rękę méj córki, to mię zbawi, czuję... Mój Boże! któż im powróci dobrobyt, gdy ja umrę? Chcę pojechać dla nich do Odesy! do Odesy robić makaron włoski.
— Napij się, ojcze — rzekł Eugieniusz, podnosząc chorego.
Objął go lewém ramieniem a drugą ręką podniósł mu do ust filiżankę pełną tyzanny.
— O, ty musisz kochać ojca swego i matkę swoję! — mówił starzec, ściskając słabnącemi rękami dłoń Eugieniusza. — Czy ty pojmujesz, że ja umrę, nie zobaczywszy mych córek? Życie moje było od lat dziesięciu ciągłém, nieugaszoném pragnieniem... Zięciowie zabili mi córki. Tak jest, nie miałem już córek od czasu, jak-em je za mąż powydawał. Ojcowie, powiedzcie izbom, że potrzeba nowego prawa o małżeństwie! Albo nie wydawajcie córek za mąż, jeżeli je kochacie. Zięć — to nikczemnik, który psuje nam córkę. Dosyć małżeństw! One wydzierają nam dzieci i nie mamy ich
Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 213.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.