Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chodzących i uśmiecha się z ich trwogi. Nie troszczy się ona o rozpadliny gruntu, jak nie troszczy się nawpół rozwaloną ruiną muru, który tylko korzenie pnącego się bluszczu spajać razem się zdają, okrywając żywym kobiercem zieleni rozpadające się kamienie. Młot bednarzy odzywa się tu i owdzie w głębi nadpowietrznych piwnic. Ziemia jest wszędzie uprawianą i wszędzie żyzną, tam nawet, gdzie natura odmówiła jéj przemysłowi ludzkiemu.
Obraz potrójny tych różnorodnych scen, trudnych do opisania, ryje się nazawsze w duszy niestartém wspomnieniem, a kiedy uderzy zmysły poety, on w marzeniach swoich będzie ciągle odtwarzał ich romantyczne wrażenia.
W chwili gdy powóz zatrzymał się nagle nad Cizą, kilka białych żagli wysunęło się z pomiędzy wysp na Loarze i nadały nowy wdzięk i harmonią, harmonijnemn widokowi. Zapach wierzb rosnących nad brzegiem rzeki łączył się z upajającą wonią mokrych porostów. Ptaki odzywały się miłośnym koncertem, monotonny śpiew pastuszka kóz łączył z niemi swą dziką melodyą a okrzyki wioślarzy mieszały do tych miękkich głosów dźwięk pracy i dalekiego niepokoju. Lekkie mgły kapryśnie czepiające się gdzieniegdzie drzew rozrzuconych dopełniały piękności krajobrazu.
Była to Touraine’a w całéj świetności, wiosna w całym blasku. Ta część Francyi jedyna, któréj w tym roku nie miały zakłócić wojska nieprzyjacielskie, jedna téż w téj chwili, jak gdyby urągała najazdowi, używała spokoju.
Głowa okryta czapką wojskową wychyliła się z powozu, skoro tylko ten się zatrzymał. Niecierpliwy jéj właściciel wkrótce sam otworzył drzwiczki i wyskoczył na drogę zapewne w chęci łajania pocztyliona, ale zręczność, z jaką naprawiał on szkodę, uspokoił pułkownika hrabiego d’Aiglemont, który wyciągając senne jeszcze członki, zwrócił się ku powozowi, potem ziewnął szeroko, obejrzał się wkoło po krajobrazie i położył rękę na ramieniu młodéj kobiety starannie otulonéj futrem.
— Julio — wyrzekł ochrypłym głosem — obudź się i spojrzyj, okolica jest prześliczna.
Julia wyjrzała z powozu. Miała na głowie kapturek podszyty sobolami, a fałdy futra tak obwijały jéj postać, że nic prócz twarzy nie można było zobaczyć. Julia d’Aiglemont niepodobną już była do owej młodéj dziewczyny tryskającéj życiem i wesołością na rewii w Tuileries. Twarz jéj delikatna zawsze, straciła zupełnie żywe kolory, które nadawały jéj cerze tyle świeżości. Parę pukli czarnych włosów rozkręconych wilgocią nocy podnosiło jeszcze matowy koloryt głowy, któréj dawna żywość zdawała się uśpioną. Oczy jéj błyszczały nienaturalnym ogniem, a pod niemi sinawe koła rysowały