Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drżała i nawet czerwieniła się widocznie, ile razy brat zbliżał się do niéj. Ale on nie spostrzegał czarnego usposobienia siostry a jego wesoła pieszczotliwość, prawdziwie dziecinna, odbijała tém żywiéj od ponuréj wiedzy dojrzałości, zapisanéj już na twarzy dziewczynki, która przyciemniała ją burzliwą chmurą.
— Mamo! Helenka nie chce się ze mną bawić — zawołał malec, chwytając, aby się poskarżyć, chwilę, w któréj matka wraz z młodym człowiekiem stała milcząca na moście Gobelinów.
— Daj jéj pokój, Karolku, wiész, że ona jest zawsze mrukliwa.
Te słowa przypadkowo wymówione przez matkę, odwracającą się w téj chwili dla dalszéj przechadzki, wycisnęły łzy z oczów Heleny. Połknęła je w milczeniu, rzuciła na brata głębokie spojrzenie niewytłómaczone dla mnie i przyglądała się ze złowrogą uwagą wzgórzu, na którém stali, nurtom Bievry, mostowi i mnie wreszcie. Lękałem się być spostrzeżonym przez szczęśliwą parę, bo zapewne mieszałbym ich swobodę; odszedłem więc pocichu i ukryłem się po za bzowy żywopłot, którego liście zasłoniły mnie przed każdém spojrzeniem. Usiadłem spokojnie na wzgórzu patrząc w milczeniu po kolei na krajobraz i na tę ponurą dziewczynkę przez szpary liści, które mi na to pozwalały.
Skoro Helena straciła mnie z oczów, zdawała się niespokojną, jéj czarne oczy szukały mnie w głębi alei poza drzewami z nieokreśloną ciekawością. Czémże byłem dla niéj?
W téj chwili ucieszny śmiech Karola rozbrzmiewał wśród ciszy jak śpiew ptaka. Piękny młodzieniec jak on jasnowłosy trzymał go w ramionach i całował, obsypując owym tysiącem słówek bez związku, lub odwróconych od zwykłego znaczenia, któremi zwykle przemawiamy do dzieci. Matka uśmiechała się spoglądając na to i zapewne od czasu do czasu rzucała pocichu jaki wyraz dobyty z głębi serca, bo towarzysz jéj zatrzymywał się uszczęśliwiony i patrzał na nią błękitném okiem, pełném ognia i czci bałwochwalczéj. Głosy ich zmieszane z głosem dziecka, rozbrzmiewały jak pieszczota. Byli rozkoszni wszystko troje. Ta scena wpośród tego prześlicznego krajobrazu nadawała mu przejmującą słodycz. Kobieta piękna, biała, wesoła, dziecię miłości, mężczyzna pełen sił młodych, czyste niebo, słowem wszystkie harmonie natury radowały duszę. Uśmiechałem się do tego szczęścia, jakby ono mojém było.
Piękny młodzieniec usłyszał, jak biła godzina dziewiąta. Uściskawszy czule swoję towarzyszkę, spoważniałą i niemal smutną w téj chwili, skierował się ku lekkiemu faetonowi, który czekał na niego pod strażą starego sługi. Szczebiot ukochanego dziecka mieszał się do ostatnich pocałunków, jakie odbierał. Potém gdy już wsiadł do faetonu, a kobieta nieruchoma na miejscu słuchała jego turkotu i go-