Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dni (przy tém słowie usta jego się ścięły), próbowałem odejść bez śladu, wreszcie nie pozwoliłem nawet twojéj córce...
— Moja córka! — zawołał generał, zwracając na Helenę wzrok przerażony. — Nieszczęśliwy, odejdź albo cię zabiję.
— Jeszcze dwie godziny nie minęły, nie możesz pan wydać mnie ani zabić nie tracąc własnego szacunku i... mojego także.
Na te ostatnie słowo stary wojak spróbował zmierzyć się wzrokiem ze zbrodniarzem; ale był zmuszony spuścić oczy, nie był w stanie znieść blasku tego spojrzenia, które poraz drugi rozstroiło mu duszę. Bał się zmięknąć znowu, bo czuł, że wola jego ustępowała przed wolą tego człowieka.
— Mordować starca! więc nigdy sam nie miałeś rodziny — wyrzekł, wskazując ojcowskim ruchem żonę i dzieci.
— Tak, starca — powtórzył nieznajomy, i czoło jego się zmroczyło.
— Uciekaj — zawołał generał, nie śmiejąc spojrzéć na swego gościa. — Nasza umowa zerwana. Nie zabiję cię. Nie będę téż nigdy dostawcą rusztowania. Ale odejdź, sprawiasz mi obrzydzenie.
— Wiem o tém — odparł morderca z rezygnacyą. — Wiem, że niema miejsca na ziemi francuzkiéj, gdziebym mógł nogę postawić bezpiecznie; ale gdyby sprawiedliwość mogła jak Bóg sądzić wypadki, gdyby raczyła badać, kto jest rzeczywistym zbrodniarzem, morderca czy ofiara: ja pozostałbym dumnie pomiędzy ludźmi. Czy nie przypuszczasz pan zbrodni poprzednich w człowieku, którego posiekano? Co do mnie, stałem się sędzią i oprawcą, zastąpiłem sprawiedliwość ludzką — niedołężną. Oto moja wina. Żegnaj mi, panie. Pomimo goryczy, jaką zaprawiłeś twoję gościnność, nie zapomnę o niéj nigdy. Będę miał uczucie wdzięczności dla jednego człowieka na świecie, a pan jesteś tym człowiekiem. Chciałbym jednak widziéć cię wspaniałomyślniejszym.
Zwrócił się ku drzwiom. W téj chwili młoda dziewczyna pochyliła się ku matce i szepnęła jéj coś do ucha.
— Ach!...
Ten krzyk, który się wyrwał z ust jego żony, przeraził generała, jak gdyby widział Moinę umarłą. Helena stała na środku pokoju a morderca odwrócił się instynktowym ruchem jakby zaniepokojony o los téj rodziny.
— Co to, moja droga? — zapytał margrabia.
— Helena chce z nim iść — odparła.
Morderca zarumienił się.
— Skoro moja matka tak źle tłómaczy okrzyk prawie mimowolny — wyrzekła cichym głosem Helena — spełnię jéj życzenia.