Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale łzy jéj oschły, gdy usłyszała, jak otwierano żaluzye w pokoju sypialnym córki, i biegła ku tym oknom ścieżką wiodącą koło kraty, przy któréj dotąd siedziała. Idąc, zauważyła staranność, z jaką ogrodnik zagrabiał piasek na téj alei zwykle niedbale utrzymanéj. Gdy pani d’Aiglemont podeszła pod okna córki, żaluzye zamknęły się nagle.
— Moina! — zawołała.
Nie było odpowiedzi.
— Pani hrabina jest w małym saloniku — rzekła panna służąca Moiny, gdy pani d’Aiglemont, powróciwszy do domu, zapytała, czy córka jéj wstała.
Margrabina miała serce zbyt przepełnione i głowę zaprzątnioną, ażeby zastanawiać się nad temi drobnemi z pozoru okolicznościami; poszła więc wprost do małego saloniku, gdzie zastała Moinę w ranném ubraniu, w czepeczku narzuconym niedbale na nieuczesane włosy, w pantoflach, miała u paska klucz od swego pokoju, na twarzy jéj malowały się burzliwe myśli i żywe kolory. Siedziała na sofie i zdawała się zastanawiać.
— Kto tam idzie? — zapytała ostrym głosem. — Ach! to ty, matko — dodała niedbale, spostrzegłszy ją.
— Tak, moje dziecko, to twoja matka.
Wyraz, z jakim pani d’Aiglemont wyrzekła te słowa, świadczył o wylaniu serca i wzruszeniu niemal świętém, gdyż trudnoby na oddanie go wynaléźć inne wyrażenie. Przyodziała się tak świętym charakterem matki, że to uderzyło Moinę. Zwróciła się do niéj ruchem, w którym widać było uszanowanie, niepokój i wyrzut sumienia. Margrabina zamknęła drzwi saloniku, gdzie nikt nie mógł wejść bez zrobienia hałasu w poprzedzających pokojach. Broniło ją to od niedyskretnych uszów.
— Moja córko — rzekła margrabina — jest moim obowiązkiem oświecić cię w jednéj z najważniejszych chwil naszego kobiecego życia, w któréj znajdujesz się teraz, może sama o tém nie wiedząc, o któréj ja powiedziéć ci muszę więcéj jako przyjaciółka niż jako matka. Wyszedłszy za mąż wolna jesteś co do swoich czynów, winnaś z nich sprawę jednemu tylko mężowi; ale tak mało dałam ci uczuć władzę macierzyńską — może było to błędem z mojéj strony — iż mam, sądzę, prawo żądać, byś mnie wysłuchała raz jeden w ważnéj chwili, w któréj musisz potrzebować dobréj rady. Pomyśl, Moino, żem cię wydała za człowieka niepospolitych zdolności, którym możesz się szczycić, że...
— Mamo — zawołała Moina, przerywając jéj z zadąsaną minką — już wiem, co mi chcesz powiedziéć: będziesz mnie łajać z powodu Alfreda.