Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gów, właściwych osobom zrodzonym i wychowanym na wsi. Na tych rysach znać było cnotę, zdawało mi się że koło niéj oddycham jakąś atmosferą prawdy i uczciwości, która rozszerzała mi piersi. Biedne niewiniątko, ona jeszcze zachowała wiarę, nad jéj skromném wązkiém łóżeczkiem wisiał krucyfiks ozdobny gałązkami bukszpanu. Czułem się prawie wzruszony. Byłem skłonny ofiarować jéj pieniądze na dwanaście procent, aby zakupiła jaki korzystny zakład. Ale potém pomyślałem, że ma może jakiego kuzynka, coby korzystał z jéj podpisu i wyzyskiwał biedną dziewczynę. Poszedłem więc, broniąc się przeciw szlachetnym popędom, bo uważałem często, że kiedy dobrodziejstwo nie przynosi szkody dobroczyńcy, zawsze prawie zabija obdarowanego. Kiedym wszedł, myślałem właśnie, że Jenny Malvaut byłaby bardzo dobrą żoną, porównywałem jéj skromne czyste życie z życiem téj hrabiny, co już raz podpisawszy weksel i wpadłszy w podobne interesa stoczy się powoli aż do przepaści występku.
— I cóż — dodał po chwili milczenia — czy sądzisz, że to nic nie znaczy wnikać w ten sposób w najtajniejsze zakąty ludzkiego serca, poznawać cudze życie i widziéć je w całéj nagości? Są-to wiecznie zmienne obrazy, ohydne rany, śmiertelne smutki, sceny miłosne, nędze prowadzące wgłąb’ nurtów Sekwany, uciechy młodzieńcze, które wiodą na rusztowanie, śmiechy rozpaczy i świetne uczty. Wczoraj, tragedya, jakiś poczciwy ojciec rodziny zaczadza się na śmierć, bo nie jest w stanie wyżywić swoich dzieci. Jutro, komedya, młody człowiek próbuje odgrywać ze mną scenę pana Dimanche wedle waryantów naszego czasu. Słyszałeś, jak wychwalają wymowę dzisiejszych kaznodziejów, traciłem niekiedy czas na ich słuchanie, może zmienili oni moje przekonania, ale postępowania — nigdy. Otóż ci znakomici kaznodzieje, wasi wielcy mówcy Mirabeau Vergniaud, wszystko to furda obok wymowy, jaką ja spotykam. Często młoda zakochana dziewczyna, stary kupiec w wigilią bankructwa, matka chcąca ukryć winę syna, artysta bez chleba, wielki pan na schyłku, który z braku pieniędzy ma utracić owoc swoich usiłowań, wzbudzili we mnie dreszcze potęgą swego słowa. Ci najwyżsi aktorzy grali dla mnie jednego i nie zdołali mnie oszukać. Moje spojrzenie jak spojrzenie Boga czyta w sercach. Nie ma dla niego nic skrytego. Niczego się nie odmawia temu, co otwiera i zamyka worek. Jestem dość bogaty, aby zakupić sumienia tych, co rządzą ministrami, począwszy od posługaczy biurowych, a kończąc na kochankach. Czyż to nie jest władza? Władza i rozkosz, czyż nie są kluczem waszego społecznego ustroju? Jest nas takich z dziesięciu w Paryżu, co jak królowie milczący i nieznani rządzimy ogromną mnogością istnień. Czyż życie nie jest machiną, któréj