Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

natychmiast po śmierci hrabiego. Wówczas przekupiłem jednego ze służby, który obiecał dać mi znać, choćby wśród nocy, skoro hrabia będzie konający, ażebym mógł zjawić się tam niespodzianie, przerazić hrabinę groźbą natychmiastowego przyłożenia pieczęci i tym sposobem ocalić kontrarewersy. Dowiedziałem się potém, że ta kobieta studyowała kodeks słuchając jęków umierającego męża. Jakiż straszny obraz przedstawiłyby nieraz dusze tych, co otaczają łoże śmiertelne, gdyby można zajrzéć do ich głębi.
Zostawmy jednak na stronie te szczegóły nużące same przez się, ale które pozwoliły mi odgadnąć cierpienia téj kobiety, cierpienia jéj męża i odkrywają może tajemnice wielu rodzin będących w podobném położeniu.
Od dwóch miesięcy hrabia de Restaud zrezygnowany na swój los pozostawał sam w swoim pokoju. Śmiertelna choroba osłabiła zwolna jego umysł i ciało. Pod wpływem fantazyj chorobliwych, niewytłomaczonych czasami, nie pozwalał, by sprzątano w jego pokoju, a nawet by prześciełano mu łóżko. Ta zupełna apatya wyryła się w koło niego; meble stały porozrzucane, kurz i pajęczyny pokrywały wszystkie sprzęty. Niegdyś wykwintny w swoich gustach, teraz znajdował dziwną przyjemność w widoku tego nieporządnego pokoju, gdzie kominek, biurko, krzesła nawet zastawione były przedmiotami potrzebnemi w chorobie, jako to: flaszki puste i pełne, wszystkie zabrudzone, rozrzucona bielizna, stłuczone talerze, fajerka, przed ogniem wanna pełna jakiéjś mineralnéj wody. Każden z tych wstrętnych przedmiotów, zdawał się wyrażać zniszczenie. Śmierć kładła swój stępel na rzeczach, zanim dotknęła człowieka. Hrabia nie znosił dnia, żaluzye w oknach były zamknięte, a ciemność dodawała jeszcze grozy temu przykremu pokojowi. Chory schudł nadzwyczajnie, tylko oczy, w których skupiało się życie całe, zachowały blask dawny. Śmiertelna bladość twarzy była okropną a zwiększały ją jeszcze długie włosy; hrabia w chorobie nigdy obciąć ich nie chciał, spadały mu one w długich płaskich kosmykach dokoła zapadłych policzków. Podobnym był do fanatyków na puszczy. Zgryzota zabiła wszystkie ludzkie uczucia w tym człowieku nie mającym jeszcze lat pięćdziesięciu, którego cały Paryż znał w pełni szczęścia i świetności.
Dnia jednego na początku grudnia 1824 roku hrabia rzucił wzrok na syna swego Ernesta, dziecko spoglądało na niego z boleścią.
— Czy bardzo cierpisz, ojcze? — zapytało.
— Nie — odparł z przerażającym uśmiechem — cały ból jest tu i koło serca.
Wskazał mówiąc to na głowę i przyciskał kościstą ręką wy-