Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 024.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bo przykrywał ją kaszkiet, ale mimo to wydała mu się jedną z głów zwanych pospolicie kwadratowemi głowami.
W częstém zetknięciu z ludźmi silnych charakterów, których tak poszukiwał Napoleon, Genestas nauczył się rozpoznawać po rysach tych, co do spełnienia czegoś wielkiego na świecie przeznaczeni byli, i teraz téż odgadł, że jakaś tajemnica kryje się w życiu tego człowieka, a patrząc na jego niepospolitą twarz, zapytywał sam siebie: — Co zeń wiejskiego lekarza zrobiło? Przyjrzawszy się dokładnie téj fizyognomii, znamionującéj mimo podobieństwa do wielu innych jakąś wybitną, wewnętrzną indywidualność, Genestas przeniósł wzrok na chorego, którego widok zmienił zupełnie dotychczasowy bieg jego myśli.
Choć tyle już rozmaitych a dziwnych obrazów przesunęło się mu przed oczyma w ciągu koczowniczego, żołnierskiego życia, doznał on przecież uczucia podziwu połączonego z odrazą ujrzawszy twarz ludzką, któréj nigdy myśl żadna nie musiała ożywiać, twarz siną, napiętnowaną cierpieniem milczącém i naiwném, jak u dziecka, co już krzyczéć nie może, a mówić się jeszcze nie nauczyło, jedném słowem twarz zupełnie zwierzęcą starego, umiejącego[1] kretyna. Była to jedyna odmiana rodzaju ludzkiego, któréj jeszcze nie znał Genestas. Któż na widok tego czoła, z pofałdowaną nieforemnie skórą, tych dwojga oczu, martwych, bezmyślnych jak u ryby ugotowanéj, téj głowy zaklęsłéj i pokrytéj kosmykami rzadkich włosów, nie był-by doznał mimowolnego uczucia wstrętu do istoty pozbawionéj wszelkich ludzkich i zwierzęcych własności, która nigdy nie miała ani rozumu, ani instynktu, nigdy nie słyszała żadnéj mowy i żadną odezwać się nie potrafiła. Trudno było zaiste ubolewać nad gaśnięciem tego istnienia, którego życiem nazwać nie można; stara kobieta jednakowoż patrzyła na tego biedaka z tkliwym niepokojem i polewała mu wodą nogi tak troskliwie i czule, jakby to mężowi swemu robiła. Benassis, sam, przyjrzawszy się téj zamarłéj twarzy i zgasłym oczom, ujął ręką kretyna, badając puls.
— Kąpiel nic nie działa — rzekł wstrząsając głową. — Trzeba go położyć.
I wziąwszy tę bezwładną masę ciała przeniósł ją delikatnie na tapczan i ułożył na nim, wyciągając zimne prawie już nogi kretyna, poprawiając głowę i ręce z takiém staraniem, jak matka do snu dziecko swe tuląca.
— Wszystko już na nic, on umiera! — odezwał się po chwili.

Stara kobieta, trzymając ręce na biodrach, spojrzała na konającego i kilka łez stoczyło się po jéj policzkach. Genestas sam siedział milczący, nie mogąc zrozumiéć, dlaczego śmierć téj nic nieznaczącéj istoty robiła na nim tak silne wrażenie. Instynktownie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – umierającego.