Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ II.

Przez Pola.



Nazajutrz Genestas, dbały jak każdy jeździec o swego wierzchowca, udał się zaraz z rana do stajni i ta staranność, z jaką Mikołaj konia jego wyczyścił, zadowolniła go bardzo.
— Już-to na nogach, komendancie Bluteau? — zawołał Benassis wychodząc na spotkanie gościa. — Otóż to znać prawdziwego wojaka, który wszędzie, nawet na wsi słyszéć musi pobudkę.
— Jakże się pan dziś miewa? dobrze? — zapytał Genestas podając mu po przyjacielsku rękę.
— Nigdy się zupełnie dobrze nie miewam — odparł Benassis nawpół wesoło, wpół smutno.
— Pan dobrze spał? — zagadnęła Jacenta komendanta.
— Do licha, moja piękna, posłałaś mi łóżko, jak dla panny młodéj.
Jacenta uśmiechając się poszła za swoim panem i Genestasem, a gdy obaj do stołu usiedli, szepnęła Mikołajowi:
— Bądź-co-bądź, to niezły człowiek z tego pana oficera.
— Spodziewam się; dał mi już czterdzieści soldów.
— Zaczniemy od odwiedzenia dwóch umarłych — rzekł Benassis do swego towarzysza wychodząc z nim z jadalnego pokoju. — Chociaż to doktorzy rzadko kiedy chcą się wobec swych jakoby ofiar znajdować, a jednak zaprowadzę pana do dwóch domów, gdzie będziesz mógł dość ciekawe spostrzeżenia nad naturą ludzką porobić. Zobaczysz pan tam dwa obrazy, które panu pokażą, jak dalece mieszkańcy gór różnią się od mieszkańców dolin w objawach uczuć swoich. W części wyższéj naszego kantonu przechowały się piętnem starożytności nacechowane obyczaje, przypominające niejako sceny biblijne. Wśród gór naszych istnieje jakaś ręką natury nakreślona niewidzialna linia, po-za którą wszystko inaczéj się