Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ten moralny burzy się i fermentuje. Ale to nic jeszcze. Największe złe spoczywa w téj głuchéj, tłumionéj nienawiści, jaką podobne bezprawia napełniają lud względem władz wyższych. Człowiek zamożny, mieszczanin staje się nieprzyjacielem dla biednego chłopka, który go oszukuje i kradnie. Dla tego ostatniego kradzież nie jest przestępstwem, ani zbrodnią, ale zemstą. Jeżeli tam, gdzie chodzi o zadosyć uczynienie sprawiedliwości względem maluczkich, dzieją się nadużycia i bezprawia; to jakiém czołem żądać można od nieszczęśliwych, pozbawionych chleba biedaków, by z poddaniem się znosili swą niedolę i cudzą własność uszanować umieli? Doprawdy dreszcz zgrozy przejmuje mnie na samę myśl, że jakiś posługacz sądowy, którego działalność ogranicza się na otrzepywaniu z kurzu papierów, dostał może te tysiąc franków obiecanych jako pensya Gondrin’owi. A potém, niektórzy, co nigdy nie zmierzyli całéj głębokości i że tak powiem nadmiaru cierpień, oskarżają o nadmiar lud, gdy się ten mści za krzywdy swoje. Ale rząd taki, który spowodował więcéj indywidualnych nieszczęść niż dobrobytu zapewnił, ten trwanie swe na minuty liczyć może, lud burząc go spłaca sobie na swój sposób zaległości. Mąż stanu powinien zawsze wyobrażać sobie biednych u stóp sprawiedliwości, boć ona dla nich stworzoną została.
Zbliżając się do miasteczka, Benassis spostrzegł dwoje ludzi gościńcem idących, a ukazując ich komendantowi, który od pewnego czasu w głębokiém zamyśleniu jechał, rzekł:
— Widziałeś pan pełną rezygnacyi niedolę wojskowego weterana, przypatrz się teraz nędzy starego rolnika. To jest człowiek, który przez całe życie siał, orał i zbierał dla drugich.
Genestas podniósł oczy i zobaczył staruszka idącego w towarzystwie równie staréj kobiety. Biedak zdawał się cierpiącym i z trudnością wlókł za sobą nogi w podarte chodaki obute. Na plecach niósł sakwy, a w nich jakieś narzędzia, które uderzając wzajem o siebie szczękały za każdém poruszeniem ich właściciela; boczna kieszeń zawierała chléb, kilka główek cebuli i trochę orzechów. Nogi miał pokrzywione, a grzbiet tak od ciągłego schylania się przy pracy zgarbiony, że szedł zgięty prawie i dla równowagi na kiju opierać się musiał. Włosy jego, białe jak śnieg powiewały z pod kapelusza, zrudziałego od deszczów i słońca i białemi nićmi pozszywanego. Ubranie z grubego płótna tysiącznemi i różnokolorowemi łatami upstrzone okrywało tę ruinę człowieka, któréj nie brakowało żadnéj z tych cech, co ruiny tak wzruszającemi czynią. Żona jego nieco prościéj się trzymająca, ale również łachmanami odziana, niosła na plecach gliniane, płaskie naczynia, opatrzone w ucha, przez które przeciągniętym był przytrzymujący je rzemień. Na od-