Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gabrynia podniosła się raptem i wyszła.
— Jakież ona na panu zrobiła wrażenie? — zapytał lekarz.
— Dziwnie się czuję wzruszonym — odparł Genestas. — A! aleś jéj pan śliczne gniazdko urządził.
— E! trochę papieru po piętnaście czy dwadzieścia su, tylko, że gustownie dobranego, i oto wszystko. Meble niewiele znaczą; zrobił je mój koszykarz, chcąc mi swą wdzięczność okazać! Gabrynia z kilku łokci perkalu sama sobie firanki sporządziła. Ten domek i te skromniuchne sprzęciki wydają się panu ładne dlatego, że je pan spotykasz gdzieś na skłonie góry, w zabitéj deskami okolicy, gdzie się pan nic porządnego znaléźć nie spodziewałeś; ale cała tajemnica tego uroku polega na tém, że domek Gabryni harmonizuje niejako z tą naturą, która zgromadziła dokoła niego parę czystych strumyków i kilka wdzięcznie ugrupowanych drzew, i ubrało trawnik najpiękniejszą zielonością i wonnemi fiołkami.
W téj chwili wróciła Gabrynia i lekarz zwrócił się do niéj z zapytaniem: — Co ci jest?
— Nic, nic — odrzekła — myślałam, że się któraś z moich kur zabłąkała.
Mówiła nieprawdę, ale lekarz tylko poznał się na tém i szepnął jéj do ucha: — Płakałaś.
— Dlaczego mi pan to przy kim mówisz? — odparła.
— Nie dobrze panienka robi, że żyje tak samotnie w téj ślicznéj klateczce — odezwał się Genestas. — Potrzeba-by panience męża.
— Wiem o tém — odpowiedziała — ale, cóż robić, biedną jestem i trudną w wyborze. Nie mam wcale ochoty nosić w pole dwojaków z jedzeniem, piastować dzieci po całych dniach, łatać odzież męża i cierpiéć nad nędzą tych, których-bym kochała, nie mogąc im w niczém ulżyć. Ksiądz proboszcz powiada, że takie myśli są niechrześcijańskie, czuję to dobrze, ale cóż ja na to poradzę! Czasem wolę zjeść kawałek suchego chleba, niż obiad sobie zgotować. Po-cóż mam kogo memi wadami unieszczęśliwiać? Mąż kochający zabijałby się, by moim zachceniom dogodzić, a to-by nie było dobrze. Zły jakiś los nade mną cięży i sama go znosić muszę.
— A zresztą, ona się już urodziła leniuszkiem, moja biedna Gabrynia — rzekł Benassis — i trzeba ją przyjmować taką, jaką jest. To, co mówiła przed chwilą, znaczy, że jeszcze nikogo nie kochała — dodał śmiejąc się i powstawszy wyszedł na trawnik.
— Panienka musi bardzo kochać pana Benassisa — zapytał Genestas.
— O tak! panie, tak jak wielu ludzi w kantonie dałabym się za niego posiekać. Ale on, który leczy wszystkich, sam cierpi i cier-